Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Teatr NN

Przegląd retro - prasy [5]

Gorzką historię pewnej Sarci z ulicy Bychawskiej wiosną 1928 roku opisała żydowska gazeta „Lubliner Tugblat”. Kiedy Sarci zmarła matka, a ojciec wyjechał do Warszawy, ona – dziewczątko góra czternastoletnie – przyuczyła się robienia skarpet.

Piotr Nazaruk

Całymi dniami plotła skarpety i pończochy, by ze swojej skromnej pensyjki utrzymać siebie i dwie młodsze siostrzyczki. Z czasem zaczęła doskwierać jej jednak samotność i właśnie wtedy w jej życiu pojawił się niejaki P–N. Nie miał żadnego fachu i każda praca była mu obcą. Twierdził, że robotnik jest nikim i skazany jest na życie w nędzy, więc nigdy nie zamierzał pracować. Dlaczego miałby nie być moim chłopcem? – myślała sobie Sarcia. – Pochodzi przecież ze szlachetnej rodziny, a szlachetne serce – jak stale powtarzała jej matka – jest cenniejsze od szlachetnych kamieni. Dziewczyna wzięła go do siebie, żywiła go, łożyła na jego utrzymanie i dawała mu kieszonkowe. „Małego księcia” trzeba było przecież ubrać, wysłać czasem do kina czy teatru i zapewnić wszystko inne, czego potrzeba chłopcu – jak sądziła – w jej wieku. Sąsiedzi z Bychawskiej plotkowali co prawda, że „chłopiec” wygląda raczej na wyrośniętego „chłopa”, ale serce zakochanej dziewczyny pozostawało głuche na tego rodzaju uwagi.

Minęło osiem lat. On doskonalił się w szlachetności, a ona dalej plotła skarpety. Któregoś dnia chłopak oświadczył, że dość już się ze sobą nachodzili i czas pomyśleć w końcu o ślubie. Dziewczyna wyłożyła kilkaset ciężko zarobionych i z trudem zaoszczędzonych złotych. Kilkaset – odkładanych latami z pensji służącego – przysłał jej ojciec i tym sposobem młody „szlachcic” dostał do kieszeni całkiem pokaźną sumkę, za którą miał wszystko zorganizować. Ale kiedy niedoszły pan młody zaczął prowadzać się z taką ilością gotówki, poczuł się doprawdy jak nie byle kto. Doszedł do wniosku, że jest coś na rzeczy w tym, co mówi jego mądra i szlachetna mama, że czas już zerwać z tą córką służącego i nędzarką. Niby dlaczego – powtarzał w głowie słowa mamy – ma wydać całe to „jego” bogactwo na pierwszą lepszą, w dodatku byle skarpeciarę? Powinna raczej dziękować Bogu, że wytrzymywał z nią przez ostatnich 8 lat.

W lutym 1928 roku szlachetny P–N w tajemnicy przed Sarcią zaręczył się w Kurowie. Uzyskał nareszcie porządną narzeczoną i jeszcze porządniejszy posag, a do tego pokój z kuchnią u teściów, wikt i opierunek i co tylko trzeba na kilka lat z góry. Za pieniądze od Sarci kupił nowej narzeczonej złoty łańcuszek, drogi pierścionek z kolorowym oczkiem i inne prezenty, na które zasługiwała porządna dziewczyna.

Kiedy Sarcia dowiedziała się w końcu, co chłopak zrobił z jej pieniędzmi i sercem, chwyciła butelkę stężonego kwasu octowego – taniego i łatwo dostępnego eliksiru samobójczyń. Historia potoczyłaby się inaczej, gdyby nie młodsza siostra, która w ostatniej chwili powstrzymała ją przed wypiciem esencji. Kiedy Sarcia się uspokoiła i przemyślała wszystko, postanowiła dochodzić sprawiedliwości. Następnego dnia jej młodsza siostra przypadkiem spotkała na ulicy niedoszłego szwagra i zażądała natychmiastowego zwrotu pieniędzy. Po chwili pojawiła się również Sarcia, która rzuciła pod jego adresem kilka naprawdę gorzkich obelg. Szlachetny P–N zawołał na pomoc swoją siostrę, która pięścią dała dziewczynom do zrozumienia, że takich chłopców bezkarnie się nie obraża. Obie wróciły do domu z podbitymi oczami, a artykuł, o który poprosili redakcję „Lubliner Tugblat” sąsiedzi z Bychawskiej, ukoił może część urażonej dumy, ale na pewno nie złamane serce.

Słowa kluczowe