HGIS Lublin to serwis zawierający informacje o historii miasta i regionu, który umożliwia wyszukiwanie informacji na temat osób, wydarzeń, miejsc i źródeł. Informacje te prezentowane są na interaktywnych mapach, wykorzystujących historyczne źródła kartograficzne.

Serwis dedykujemy naszemu zmarłemu koledze Tadeuszowi Przystojeckiemu.

HGIS Lublin to serwis zawierający informacje o historii miasta i regionu, który umożliwia wyszukiwanie informacji na temat osób, wydarzeń, miejsc i źródeł. Informacje te prezentowane są na interaktywnych mapach, wykorzystujących historyczne źródła kartograficzne.

Serwis dedykujemy naszemu zmarłemu koledze Tadeuszowi Przystojeckiemu.

Teatr NN

KACENELENBOGEN (rodzina Awigdora Kacenelenbogena)

Zamek przy Lubartowskiej

Rodzina Awigdora (Wiktora) Kacenelenbogena wywodziła swoje pochodzenie od Saula Katzenellenbogena zwanego Saulem Wahlem, który według legendy miał zostać w 1587 roku obwołany jednodniowym królem Polski. W okresie międzywojennym rodzina mieszkała w należącej do nich posiadłości przy Lubartowskiej 24 (obecnie 30). Oprócz ich wielopokojowego apartamentu i gabinetów Izraela Kacenelenbogena znajdujących się na drugim piętrze, ten zespół kilku budynków mieścił kilkadziesiąt mieszkań, Szkołę Powszechną, prywatną bożnicę i mykwę (na których utrzymanie lokatorzy co miesiąc składali się po złotówkę), prywatną elektrownię, fabrykę gilz do papierosów, fabrykę margaryny Amada, warsztat samochodowy, mydlarnię, kilka sklepów i zakładów usługowych oraz salę widowiskową. W kamienicy znalazło się także miejsce dla stołu pingpongowego, a na podwórku miejsce do grania w piłkę nożną. „To nie był dom, to był zamek” – mówił Awigdor, wspominając swoje życie w Lublinie. Kamienica należała do jego ojca Izraela oraz wujka Jojny (Jonasa). Ojciec Awigdora Kacenelenbogena miał prywatny bank oraz wspomnianą fabrykę margaryny. Ponadto był aktywnym radnym miejskim z ramienia Żydowskiej Partii Ludowej oraz jednym z założycieli dziennika „Lubliner Tugblat”, najważniejszej gazety w języku jidysz ukazującej się w Lublinie.

W domu Kacenelenbogenów mówiło się praktycznie wyłącznie po polsku. W jidysz rodzice Awigdora Kacenelenbogena rozmawiali jedynie z mieszkającą z nimi babcią Matel, natomiast on i jego brat rozumieli ten język, ale nie potrafili się nim posługiwać. Matka Awigdora – Bracha (Brucha, Bronia) – większość czasu poświęcała na działalność syjonistyczną i organizowanie zbiórek pieniędzy na rzecz Palestyny. Ojca – który może raz czy dwa zabrał synów na spacer po Lublinie – zajmowały przede wszystkim interesy. Ponieważ rodzice zajęci byli swoimi sprawami, dziećmi opiekowała się babcia. Starszego wnuka Menachema nazywała tygrysem, ponieważ był większy i bardziej bojowy od młodszego brata. Awigdor Kacenelenbogen wspominał, że często chował się pod jej suknią przed walecznym bratem. W jego wspomnieniach zachowała się także opowiadana w domu historia o bardzo religijnym dziadku Szlemie (wł. Chaim Szlema), którego nie zdążył poznać. Pewnego razu, kiedy babcia zachorowała, posłała swojego męża do lekarza, który mieszkał na tej samej ulicy. Dziadek bardzo długo nie wracał, wiec rodzeństwo Awigdora pobiegło go szukać. Okazało się, że stał pod bramą do kamienicy i twierdził, że nie może iść dalej, ponieważ musiałby przejść pomiędzy dwiema polskimi dziewczętami, a na to nie pozwala mu religia. Z powodów religijnych przez całe życie chodził boso, ponieważ uważał, że w każdej chwili może przyjść Mesjasz, do którego trzeba pędzić bez butów. Dodatkowo przez cały tydzień mówił po hebrajsku i jedynie w soboty pozwalał sobie na używanie języka jidysz. Z rodziną mieszkały także dwie Polki, które były zatrudnione w charakterze służących i kucharek. Kacenelenbogenowie mieli samochód i konną bryczkę. Jak wszystkie kamienice, także dom Kacenelenbogenów miał dozorcę, którym był Polak. Nazywał się Piotr lub Maksym i doskonale znał język żydowski. W czasie święta Sukot na balkonie na pierwszym piętrze od strony podwórza robiono kuczkę, w której rodzina jadła posiłki. Obchodzono także wszystkie inne święta żydowskie, ale rodzina nie była tak tradycyjna jak pokolenie dziadków Awigdora.

Życie Awigdora Kacenelenbogena koncentrowało się głównie przy ulicy Lubartowskiej, która praktycznie w większości zamieszkana była przez Żydów. Jako młody chłopak bał się zapuszczać w inne rejony miasta sam, ponieważ za każdym razem kończyło się to bójkami z polskimi rówieśnikami. Codziennie kiedy szedł do szkoły musiał zastanawiać się, w którą uliczkę może wejść, a której powinien unikać żeby nie zostać zbitym. Przyjaźnił się przede wszystkim z dziećmi z Lubartowskiej i swojej kamienicy. Na pierwszym piętrze jego domu mieszkało dwóch Chaimków, w kamienicy naprzeciwko Bronek, który wyjechał potem do Palestyny. Na drugim piętrze jego rodzinnej kamienicy mieszkał pewien fryzjer, który miał ledwie metr dwadzieścia wzrostu, a piątka jego synów po metr osiemdziesiąt. Ogółem przy Lubartowskiej 24 mieszkała setka dzieci, z którymi grał w pingponga, zapomnianą już dzisiaj grę podwórkową klipę oraz w swój ulubiony futbol. Raz, kiedy zepsuła się piłeczka do pingponga, jeden z chłopców przyniósł zamiast niej cebulę. Awigdor Kacenelenbogem nie miał kolegów wśród Polaków.

W wieku około 5 lat Awigdor Kacenelenbogen uczył się w chederze, gdzie mówiło się wyłącznie po hebrajsku. Następnie poszedł do Gimnazjum Szperów przy ulicy Zamojskiej 12. Do tej koedukacyjnej szkoły chodziły tylko dzieci żydowskie, ale zajęcia prowadzono tam w języku polskim. Szkoła Szperów oferowała wychowankom dużo różnorodnych zajęć kulturalno-oświatowych. Oprócz tego do Awigdora przychodził prywatny nauczyciel języka hebrajskiego. Awigdor w zasadzie nie bywał w tak zwanej dzielnicy żydowskiej na Podzamczu. Kilka razy widział zamek i otaczające go uliczki, ale nie znał dobrze tej okolicy. Dla niego dzielnica żydowska znajdowała się przy Lubartowskiej. Kilka razy był także w synagodze Maharszala przy Jatecznej, która zrobiła na nim wrażenie bardzo dużej i pięknej. Zapamiętał także Jesziwę Chachmej Lublin oraz Szpital Żydowski, które znajdowały się przy Lubartowskiej.

Wyjazd do Palestyny

W 1933 roku, kiedy Awigdor Kacenelenbogen miał 13 lat jego matka zabrała go i jego brata Menachema i przez Włochy i Francję dostali się drogą morską do Jaffy w Palestynie. Na miejscu zamieszkali w Tel Awiwie, gdzie kilka lat wcześniej osiadła jego siostra Katka. Awigdor zapamiętał, że widok jego siostry, która będąc w ciąży odsłaniała swoje ciało i brzuch wydał mu się szokujący. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widział, ponieważ w Polsce kobiety w ciąży zasłaniały się chustami. Rok po przyjeździe do Tel Awiwu Bracha Kacenelenbogen zorganizowała zbiórkę pieniędzy wśród miejscowych lublinerów na rzecz szpitala żydowskiego w Lublinie.

Ojciec Awigdora długo nie chciał wyjeżdżać do Palestyny.  Pod koniec lat 30. napisał, że jest mu źle w Lublinie i chciałby dołączyć do rodziny. W 1939 roku jego córka Raisa, która studiowała medycynę w Padwie, wróciła do Lublina, żeby zabrać ojca do Tel Awiwu. Wybuch wojny i zamknięcie granic uniemożliwiło im wyjazd na zawsze. Awigdor nigdy nie dowiedział się, jak i kiedy dokładnie zginęli. Podczas wojny Izrael Kacenelenbogen był członkiem lubelskiego Judenratu.

Życie w Palestynie wyglądało zupełnie inaczej niż w Lublinie. Bracha Kacenelenbogen zmarła w 1939 (lub 1938) roku w święto Rosz ha-Szana. Od 18 roku życia Awigdor w zasadzie utrzymywał się sam. Przyłączył się do zbrojnej organizacji podziemnej Hagana i uczestniczył w wojnie o niepodległość (I wojna izraelsko-arabska). Następnie służył w policji, a potem rozpoczął karierę biznesową i adwokacką.

Wspomnienie o rodzinie Kacenelenbogenów zanotował Konrad Bielski, który w Gimnazjum Szperowej uczył łaciny. Po maturze jednej z córek Izraela Kacenelenbogena (być może Raisy) w 1925 roku w domu przy Lubartowskiej 24 odbyło się przyjęcie dla uczniów i ciała pedagogicznego. Bielski, jedyny Polak w towarzystwie, wspominał stoły zastawione czekoladkami, alkoholem i wybornymi przekąskami oraz rozmowy z uczennicami i uczniami o ich planach i marzeniach. Następnie zanotował: „Czyż mogłem wtedy przeczuwać, czy mogłem wyobrazić sobie w najbardziej koszmarnych snach – to, co nastąpi za kilkanaście lat. Że wszyscy, którzy ze mną w tej chwili rozmawiają, zginą śmiercią straszną i gwałtowną, że śladu po nich nie zostanie i że się zmieni zupełnie nawet wygląd zewnętrzny tej ulicy. Że siedzę na miejscu, które będzie cmentarzem” [Konrad Bielski, Most nad czasem, s. 150-151, 153, 155, za: Szkoły w Lublinie. Gimnazja, szkoły artystyczne i zawodowe, „Scriptores”, nr 30, s. 189-190].

 

Opracowanie na podstawie relacji Awigdora Kacenelenbogena: Piotr Nazaruk

Zdjęcia

Historie mówione