Kolekcja Marii Sowy
Maria Sowa (z domu Petz) urodziła się w 1926 roku w Zamościu. Dzieciństwo i wczesną młodość, która przypadła na czasy niemieckiej okupacji spędziła w Lublinie przy ulicy Miłej. Podczas wojny była zaangażowana w działalność Armii Krajowej. Kolekcja przedstawionych przez nią fotografii ukazuje obraz rodziny o bogatej historii, w czasach dwudziestolecia międzywojennego i drugiej wojny światowej.
Tradycje rodzinne
Maria Sowa, z domu Petz, urodziła się w Zamościu. Jako dziecko, wraz z rodzicami przeprowadziła się do Lublina, gdzie mieszka do dziś. Pochodzi z rodziny o tradycjach patriotycznych. Jej ojciec - Piotr Petz, w wieku piętnastu lat wstąpił w szeregi Legionów Polskich. Po zakończeniu służby w legionach kontynuował karierę wojskową pracując jako dowódca okręgu w miejscowości Równe. Dziadek Marii był Bawarczykiem. Jako zamożny kupiec przyjechał do Warszawy, gdzie poznał swoją przyszłą żonę. Po ślubie rodzina Petzów przeprowadziła się do Lublina. W latach dwudziestolecia międzywojennego prowadzili sklep tekstylny przy Krakowskim Przedmieściu. W 1936 roku rodzina Petz, z powodów zawodowych ojca Marii - pracował wtedy jako naczelnik wydziału podatkowego przy ulicy Hipotecznej, osiadła na stałe w Lublinie.
Święto Odzyskania Niepodległości dla nas Polaków, patriotów było niesamowicie ważnym świętem, to wiedziałam z domu rodzinnego, konkretnie od mojego ojca, który był wielkim patriotą, Piłsudczykiem. Służył u Piłsudskiego, był z nim bardzo blisko związany i stąd wiedziałam dlaczego to święto jest tak ważne i dlaczego mamy go czcić.
I on się nigdy nie ośmielił powiedzieć: „Ja jestem Niemcem”, tylko zawsze mówił: „Ja jestem Polakiem niemieckiego pochodzenia”, bo on tu żył w tym kraju, tu zarabiał, tu chował dzieci, tu kształcił dzieci. I był taki konsekwentny i tak właśnie kochał Polaków.
Zdjęcie klasowe z 1936 roku – Maria Sowa – fragment relacji świadka historii
Początek wojny
Wraz z wybuchem drugiej wojny światowej, Maria Sowa rozpoczęła naukę w gimnazjum Arciszowej. Równocześnie podjęła pracę w sklepie "Dom Pana" pod kierownictwem Stefana Medlera, przy ulicy Kapucyńskiej 2, gdzie pozostała do lipca 1944 roku. Jej ojciec prowadził wówczas biuro podań - posługując się perfekcyjną znajomością języka niemieckiego obsługiwał lubelskich interesantów.
Wszyscy byli przerażeni, bo starsi ludzie, którzy przeżyli wojnę pierwszą z czternastego roku wiedzieli, co to jest wojna. No w prawdzie mówiło się później już jak ta wojna wybuchła, to … mówiło się że to będzie wojna błyskawiczna [...] ale nie była [...] Ja akurat drugiego września szłam z mamą moją do gimnazjum swojego do Arciszowej, do którego zdawałam. No i szłyśmy już, uciekałyśmy bokami jakoś, bo już był pierwszy nalot wtedy w Lublinie. Już bombardowali. Okazuje się, że gdzieś tam na dziesiątej rzucili bomby, jakieś tam domy zniszczyli. No a egzamin jednak się odbył, ale niedługo cieszyłam się tą szkołą, bo wszystkie gimnazja zostały zamknięte prze Niemców...
Ojciec
Po około dwóch miesiącach od rozpoczęcia pracy, Piotr Petz został aresztowany przez Gestapo. Prawdopodobną przyczyną jego zatrzymania była dawna działalność w Wojsku Polskim. Trafił do więzienia "Pod Zegarem", gdzie jak wynika z relacji jego córki, został zmuszony do pracy w charakterze tłumacza. Następnie przebywał w więzieniu na Zamku Lubelskim, skąd został przetransportowany na Majdanek, a następnie do obozu Stutthof. Po wyzwoleniu obozu, w połowie 1945 roku powrócił do domu.
Ale widocznie w rozmowie tego przesłuchania wynikło z tego, że ojciec zna ten język niemiecki i oni tam jego zatrzymali po prostu i on pisał im na maszynie, tłumaczył pisma polskie na niemiecki i odwrotnie. I on tam był bardzo długo przebywał [...] co się działo pod zegarem nikt, żadem Polak nie miał tam dojścia. To było niemożliwe absolutnie. W związku z tym myśmy nie wiedzieli, co się z tym ojcem dzieje. Mama cały czas myślała, że go … gdzieś rozstrzelali wywieźli, gdzie nie wiemy jak go szukać i tak dalej. … Ale później go przewieźli na Majdanek
Kartki od ojca z obozu na Majdanku – Maria Sowa – fragment relacji świadka historii
Podziemie
Podczas niemieckiej okupacji Maria Sowa, wraz ze swoim bratem została wcielona w szeregi Armii Krajowej. Sklep w którym pracowała funkcjonował jako punkt kontaktowy polskiego podziemia.
To były tak intymne sprawy, tak dyskretne, ale kiedyś pani Stefa mnie wzięła na rozmowę i powiedziała słuchaj ja ciebie poznałam, że mogę ci zaufać, jesteś poważną dziewczyną i chciałabym, żebyś ty wstąpiła do Armii Krajowej i złożyła przysięgę. Na co ja powiedziałam: „Pani szefowa ja już przysięgę składałam dawno, rok temu, ja już jestem zaprzysiężona. Ja już należę do Armii Krajowej”. I wtedy się rozpłakałam. Pani Stefa również i powiedziała: „Dziecko to dobrze, bo ja muszę mieć kogoś zaufanego, bo ci ludzie którzy do mnie przychodzą to są ludzie przeważnie z terenu. W naszym sklepie jest skrzynka kontaktowa”.
I wówczas już jak zostawałam sama, to zawsze dostawałam hasło na ten dzień kiedy ktoś miał przyjść i na ten dzień dostawałam hasło i dostawałam odzew co mam powiedzieć. Wtedy przyjmowałam te przesyłki, więc to były przeważnie jakieś koperty, cieńsze, grubsze
Życie na "Miłej"
Myśmy się tak skupiali tam na tym właśnie balkonie, którym się szło, do mojego mieszkania, to tam po cichutku, ponieważ to było bardzo tak w głębi podwórka, nie było słychać z ulicy, to myśmy tam, przecież tyle tam młodzieży było. To myśmy tak się tam jakoś gromadzili, to to żeśmy śpiewali sobie, to opowiadali kawały, to graliśmy w różne gry, no musieliśmy se jakoś to życie uprzyjemniać, przecież byliśmy wszyscy młodzi, nie nie chodziliśmy na żadne tańce, na żadne ubawy tak jak teraz [śmiech] na dyskoteki młodzież chodzi. I to życie było takie okrojone z przyjemności, to było, to był taki marazm właściwie..
Przeżyliśmy całą okupację, razem się to przeżywało. Była ta godzina policyjna przecież, nie wolno było chodzić, ta młodzież była taka stłamszona, nie było radia, bo radio trzeba było oddać. Nie było oczywiście telewizji, nie było telefonów, więc myśmy żyli w takim prymitywie i jeszcze ten okropny strach ciągle. Ja pamiętam jak tam się coś zaczęło tam śpiewać, czy coś, to mama: „Uspokój się córciu, twój ojciec już może w tej chwili umiera, a tobie się śpiewać chce”. I człowiek był taki przygnębiony, taki właśnie zaszczuty tymi Niemcami, tą okupacją, tą wojną makabryczną. Ciągle jakieś wieści, ciągle... ktoś umierał... to było okropne.
List od ojca z obozu Stutthof – Maria Sowa – fragment relacji świadka historii
Wyzwolenie - lata powojenne
Po wyzwoleniu Lublina w lipcu 1944 roku, Maria Sowa kontynuowała przerwaną naukę, tym razem w gimnazjum przy ulicy 1 maja w Lublinie. W 1946 roku ukończyła szkołę i wraz z rodziną wyjechała do Kamiennej Góry. Powodem przeprowadzki była niepewna przyszłość rodziny. Ówczesna sytuacja polityczna stanowiła zagrożenie dla ojca Marii oraz jej brata zaangażowanego w walkę niepodległościową.
[...] zaczęło się wszystko bardzo szybko odradzać. Ludzie się tak brali do roboty tworzyli już jakieś tam własne przedsiębiorstwa, jakieś sklepy obejmowali. No urzędy przecież wszystkie w tamtych czasach były pod nadzorem niemieckim, tak że już własną administrację ustalali. No była ta radość po tym wyzwoleniu, że jesteśmy wolni, bo była w ogóle euforia wielka. Lublin po tych … działaniach, tego oblężenia Lublina był zaśmiecony, jakieś papiery [...] Krakowskie Przedmieście usłane było jakimiś papierzyskami, jakimiś dokumentami, bo przychodziły polskie władze, to wywalały wszystko na ulicę, te śmieci.
[...] należał do oddziału Szarugi, też taki duży znany oddział partyzancki na Lubelszczyźnie, a później, po wyzwoleniu właśnie, ponieważ Zapora jeszcze bardzo długo był w terenie, działał tu na Lubelszczyźnie , to brat tam się no po prostu ukrywał, bo zaczęło już UB się nim interesować. I przychodzili dwa razy do domu i moja mam mówiła: „Nie wiem, on wyjechał z jakimś handlem do Warszawy. Ja w ogóle nie mam z nim kontaktów”. I tak odpowiadała bez przerwy
Zakopane
Po wyjeździe do Kamiennej Góry, Maria Sowa postanowiła przenieść się do Zakopanego, gdzie pracowała jako administrator hotelowy na Gubałówce i Kasprowym Wierchu. W tym czasie wyszła za mąż. Do rodzinnego miasta powróciła w 1954 roku. W Lublinie rozpoczęła pracę w gastronomii m.in. w restauracji na ulicy Pstrowskiego oraz w "Regionalnej" i " Lubliniance".
Ale przed tym pół roku trochę pracowałam na Gubałówce też tam w biurze. A później przeszłam na Kasprowy Wierch, bo tam miałam lepsze warunki finansowe mi dali. Bo tam ktoś się zwolnił przeszłam sobie na ten Kasprowy. A mieszkałam na Krzeptówkach w Zakopanym. Tak, że jeździłam do Kuźnic samochodem tym, a kolejką na górę już do pracy na Kasprowy.