Lublin Stanisława Michalczuka – Stare Miasto
Stanisław Michalczuk urodził się 29 listopada 1939 roku w Kowlu. Czas wojny i niemieckiej okupacji spędził w Chełmie i Rejowcu. W 1951 roku zdał maturę w chełmskim Liceum im. Stefana Czernieckiego. Następnie rozpoczął studia z historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W 1963 roku obronił doktorat na Uniwersytecie Warszawskim. Pracował na KUL na Wydziale Historii Sztuki jako adiunkt oraz w Pracowni Konserwacji Zabytków w Lublinie. Od 1978 roku objął Kierownictwo Zamku w Pieninach. W latach pięćdziesiątych był współtwórcą pionierskiej, utworzonej z inicjatywy studentów historii sztuki KUL Grupy Zamek – lubelskiej grupy plastyków niezależnych od Związku Plastyków Polskich. W 2018 roku Stanisław Michalczuk przekazał Ośrodkowi "Brama Grodzka - Teatr NN" w Lublinie kolekcję zawierającą ponad 300 autorskich fotografii wykonanych podczas działalności w Grupie Zamek. Niniejszy album zawiera wybór kilkudziesięciu zdjęć artysty dokumentujących lubelskie Stare Miasto na przełomie lat 50. i 60. XX wieku.
Pamiętam do dziś – mam, ale przekazałem mężowi swojej córki stary aparat o formacie chyba dziewięć na dwanaście, przedwojenny, jaki mieli moi rodzice i jakim robiono w mojej rodzinie zdjęcia w latach przedwojennych. Sam później otrzymałem aparat - lustrzankę formatu sześć na sześć i zawsze byłem zainteresowany, żeby fotografować swoich bliskich. W momencie, kiedy zająłem się studiami historii sztuki i studiami nad zabytkami - wtedy oczywiście było to przyjemnością i obowiązkiem, żeby fotografować zarówno miasta, jak i budowle, rzeźby i obrazy [...]. Także zgromadziłem sporo negatywów, które właśnie teraz w części chcę przekazać Lublinowi. Są to negatywy z lat (red. pięćdziesiątych) sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Jeżeli chodzi o formowanie się grupy ,,Zamek” to były różne, różnych osób starania i wysiłki i tu przyznam się że nie wziąłem udziału (dziś sobie nie mogę przypomnieć dlaczego) w tym zebraniu, które postanowiło przekształcić Koło Młodych Plastyków w grupę ,,Zamek”. To, o czym wspomina Borowski, gdzie bardzo dużą rolę odegrał Jurek Ludwiński mnie też poinformowano. „ wiesz, jesteśmy już grupą ,,Zamek” ty jesteś z nami. Będziemy teraz zorganizowaną grupą z możliwością pokazywania się w całej Polsce a nie tylko w Lublinie”.
Było przyjemnością, jak i obowiązkiem, żeby fotografować - Stanisław Michalczuk - fragment relacji świadka historii
Kodeks honorowy Starego Miasta – Hanna Chorągiewicz – fragment relacji świadka historii
Tak jak Stare Miasto było właśnie tym miejscem wyjątkowym, bo tu było to, co mnie interesowało, to, czego nie rozumiałem w sensie jakiejś epoki, która już odeszła. I nasza szkoła była też tą jak gdyby minioną epoką, bo to był budynek, to był widok, to były schody, to były klasy, to były zakamarki, to był właśnie ten niesamowicie wąski korytarz. To zawsze człowiek się bał, żeby nie zleciał ze schodów i tak dalej. Lublin dawał niesamowity wachlarz tych wielości. Wielości kulturowych, wielości literackich. Jak się idzie Starym Miastem, to ciągle widać genialne nazwiska ludzi,którzy zostawili jakiś ślad w tym miejscu.
Z dziewczyną nie raz się chodziło, ale to tylko do Bramy Trynitarskiej, trzeba było prędko iść, żeby ktoś nie wpieprzył. Nie było możliwości chodzenia, całe chodzenie to było na Krakowskim. Gangi takie były, taka banda łobuziaków. Raz dziewczynę zaprowadziłem na rogatkę, ładna dziewczyna, [ona mieszkała na] Kowalskiej dokładnie, i później mówię: „Wiesz co, ja Cię nie odprowadzę do Kowalskiej, bo tam lanie”. Zaczęła się śmiać, bała się. Mówi: „No mogą Ci wlać”. Na Stare Miasto to się nie chodziło, w dzień można było iść. Może starzy ludzie, mężczyźni to chodzili, ale my, chłopaki to nie.
Stare Miasto - tam się nie chodziło - Aleksander Szpecht - fragment relacji świadka historii
Byli koledzy na studiach, którzy prowadzili też pracownię fotograficzną na KUL-u lub podobnie jak ja, studiując, zajmowali się fotografiką. Do dzisiaj mogę tu wymienić Jurka Żurawskiego, późniejszego długoletniego dyrektora muzeum i konserwatora w Kazimierzu Dolnym. I podobnie wiele innych osób, jak choćby Arkadiusz Czerepiński, który również zajmował się, poza studiami na historii sztuki, fotografiką. Kiedy się tym zajmowałem, to wtedy byłem na KUL-u, i wtedy udostępniano mi po godzinach lekcyjnych w tymże laboratorium, to laboratorium.
Dla mnie to ta część miasta w ogóle była najciekawsza, bo ona jest i architektonicznie najciekawsza. Ona ma piękne kościoły i zabudowania. Jeszcze została ta dzielnica uwieńczona, jak gdyby, przez taki tomik Czechowicza i Arnsztajnowej „Stare kamienie”, to jest taki tomik o Starym Mieście. To z historią nic nie ma wspólnego, ale jest rodzajem opisu jak gdyby atmosfery tego miejsca. I ja z jednej strony patrzę na Stare Miasto poprzez swoje wspomnienia, które się coraz bardziej zacierają oczywiście, a z drugiej strony poprzez umiłowanie innych ludzi do tej części miasta. Ja sama nie mam takie usposobienia szczególnie historycznego, ale na Starym Mieście mam poczucie historii. I to jest ogromnie dla mnie cenne.
Po lewej stronie to w zasadzie żadnych budynków nie ma, jest skarpa wału, od którego nazwa Podwale się wzięła. Pierwszy budynek po lewej stronie na Podwalu jest w okolicach Bramy Grodzkiej, u podnóża Bramy Grodzkiej. Nie znam jego właściciela, nie mam pojęcia, kto tam był właścicielem. Natomiast po prawej stronie pierwsze są zabudowania Pałacu Biskupiego, skrzyżowanie [dawnej] ulicy Zamojskiej z Podwalem. Następny [jest] budynek Bindera, Binder się właściciel nazywał. Ja gonie bardzo pamiętam, po wojnie wywędrował z Lublina gdzieś.
Wokół zamku były pola zwyczajne. A później, to było chyba w 1955 roku, zrobili taką wystawę, to był jubileusz Polski Ludowej. I tam był nawet posadzony ryż wokół zamku. Po tej dzielnicy żydowskiej nie było śladu, żadnego domu, zupełnie nic.Później zrobili ogródki działkowe, to znaczy tam za zamkiem i do Bystrzycy. Bo tej drogi nie było, ona była zrobiona koło osiemdziesiątego roku.W pięćdziesiątym pierwszym roku, odmalowano te zewnętrzne tylko kamienice, z wierzchu, ale to było już coś. To było nie na wszystkich, ale w samym Rynku było bardzo ładnie. Tylko kocie łby były strasznie, jak zaczęłyśmy chodzić w butach na wysokich obcasach, to chodziło się na palcach, żeby nie skaleczyć obcasów.