Kolekcja Amelii Sawy
Amelia Sawa ( z domu Krzysiak) urodziła się 11 listopada 1925 roku w Siedliszczu. Wczesną młodość spędziła w Lublinie, gdzie uczęszczała do szkoły im. Wacławy Arciszowej. Kolekcja przedstawionych przez nią fotografii oddaje burzliwą historię jej rodziny w czasach dwudziestolecia międzywojennego i drugiej wojny światowej.
Siedliszcze
Amelia Sawa urodziła się 11 listopada 1925 roku w spokojnej miejscowości Siedliszcze niedaleko Chełma. Wczesną młodość spędziła w domu swoich rodziców Heleny i Józefa Krzysiaków. Ojciec Amelii pracował jako mechanik i konstruktor maszyn. Z czasem, rodzina przeprowadziła się do Warszawy, gdzie Józef Krzysiak podjął pracę w fabryce samochodów.
Ojciec posiadał taki zakład mechaniczny. Taki był majster-klepka, wszystko potrafił zrobić. Miał niesamowite pomysły na nowe maszyny, urządzenia. Powstałam z wielkiej miłości moich rodziców. Co prawda nie byłam pierwszym dzieckiem, bo pierwsze dwie dziewczynki urodziły się i niestety zmarły po trzech miesiącach życia. Ale podobno były bajkowo piękne i urocze, więc wszyscy się zachwycali nawet takimi małymi dziećmi. Rodzice pobrali się w [19]23 roku. Byłam bardzo żywym dzieckiem, takim do tańca i różańca, wszędzie było mnie pełno.
W wyniku kryzysu gospodarczego, w czasie dwudziestolecia międzywojennego Krzysiakowie zmuszeni byli opuścić Stolicę. Przeprowadzili się do rodziców Heleny Krzysiak w Trawnikach. To tam, Amelia rozpoczęła edukację. Z czasem rodzina na stałe osiadła w Lublinie. Zamieszkali przy ulicy Leśnej. Amelia wstąpiła do prywatnego żeńskiego gimnazjum im. Wacławy Arciszowej przy ulicy Kapucyńskiej 6.
Ta szkoła znajdowała się na Kapucyńskiej, róg Kapucyńskiej i Narutowicza. To był bardzo piękny budynek z takimi popiersiami zrobionymi. A teraz to jest okropna stara rudera. Ale jak ja chodziłam do tej szkoły, to był przepiękny budynek. I mówiono dawniej, jeszcze dzisiaj wspominają wszyscy, że Arciszanki były najpiękniejsze
Przed burzą
Sierpień się zbliżał coraz bardziej nerwowo, niepokojąco. Ludzie zaczynali robić zapasy, bo taka była informacja, że należałoby zrobić jakieś zapasy. Sierpień był bardzo upalnym miesiącem, wyjątkowo wtedy. Nie wiem, do czego nas tak rozgrzewało. I właśnie mama myślała o tych zapasach. No nie wiadomo co kupić.
Alarm!
Po kilku dniach od rozpoczęcia wojny, Amelia Sawa wraz z rodziną opuściła Lublin. Początkowo Krzysiakowie zmierzali w kierunku Chełma, aby dostać się do rodzinnego domu ojca Amelii w Chojnie. Całą drogę pokonali pieszo. W czasie wędrówki rodzina była świadkiem niemieckiego ataku na ewakuującą się z miasta ludność cywilną. W niedługim czasie dotarli do Chojna, jednak z uwagi na panujące tam zagrożenie zmuszeni byli do dalszej ucieczki. Z biegiem czasu rodzina zatrzymała się w miejscowości Równe, gdzie pozostała przez najbliższe tygodnie.
Nie chciało się tam wchodzić przecież. No ale krzyczą: „Alarm!”. Nie było dyskusji, trzeba było wejść. A ja strasznie nie lubiłam tam wchodzić. Mój ojciec nigdy nie wchodził, to zawsze stał na podwórku. Bo ojciec był pięć lat w wojsku, no to musiał być dzielny i musiał najpierw zaobserwować, gdzie one są, te samoloty. Jak się zbliżały, to on tak na trzeźwo bardzo wtedy działał, byłam pełna podziwu.
Po niedługim czasie Krzysiakowie zmuszeni byli opuścić Równe. Radziecki transport zabrał ich w kierunku Kijowa, do miejscowości Winnice., gdzie spędzili kolejne tygodnie. Podczas tego pobytu uchodźcom nadarzyła się okazja do powrotu w rodzinne strony. Krzysiakowie wrócili do Lublina. Na miejscu szczęśliwie uniknęli deportacji w głąb Rzeszy. Niemieckie władze okupacyjne wybierały z pośród przybywających do miasta uchodźców pracowników przymusowych.
Przetrwałyśmy z mamą i z moim bratem tam w Lublinie do trzeciego września. To było już tam kilka nalotów. Już były bardzo takie groźne rozmowy na temat, co się stało i co się stać jeszcze może. No i ojciec miał wtedy rower. Na tym rowerze zabraliśmy pewne rzeczy, które są niezbędne na dziś, na już, bo za plecami się więcej nie zmieściło. I zaczęliśmy wędrówkę.
Po powrocie do miasta, rodzina Krzysiaków zmuszona była znaleźć schronienie. Ich przedwojenne mieszkanie zostało przydzielone osadnikom ze wschodu, jednak dzięki staraniom Józefa Krzysiaka rodzina powróciła do dawnego domu. Z czasem ojciec Amelii został aresztowany przez Gestapo i osadzony w więzieniu na Zamku Lubelskim. Po kilku miesiącach został zwolniony. Amelia rozpoczęła naukę w szkole handlowej Michaliny Sobolewskiej przy ulicy I go Maja. Równocześnie została zatrudniona w jednym z biur dystryktu lubelskiego. W tym czasie rozpoczęła współpracę z podziemiem niepodległościowym, gdzie aktywnie działał jej ojciec.
nagle patrzę, prowadzą ludzi. […] To były trzy duże grupy. Jedna od drugiej była trochę odłączona. I jeden z Niemców patrzy na mnie. […] spojrzałam na niego, tak jak gdyby nigdy nic. Nieprzestraszona. Czyli on zauważył, że ja nie jestem z tej grupy. Ale potraktować mógł mnie różnie. I tu miałam problem.
idę szybko, nagle słyszę strzały. I co się okazało? Przede mną przebiega jeden, drugi człowiek. Uciekali z tej grupy. A ja nie mogę uciekać, bo pomyślałam, jak będę uciekać, to będą do mnie strzelać. Więc idę zupełnie jak gdyby nigdy nic, a oni uciekają. I ja widzę takie ognie czerwone obok siebie. No to już wiedziałam, że jestem w tragicznej sytuacji.
Po wyzwoleniu
Po wyzwoleniu Amelia Sawa rozpoczęła pracę w biurze projektowym przedsiębiorstwa „Włókno Krajowe” przy ul. Lubartowskiej. W tym czasie postanawiła kontynuować przerwaną przed wojną edukację. W przyśpieszonym tempie zdała maturę oraz rozpoczęła studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Niedługo potem poznałą swojego przyszłego męża Mieczysława Sawę.
To były te pierwsze dni naszej komunikacji miejskiej. Chciałam się wcisnąć, ale tak zawsze było tłoczno, że się aż bałam, że mi tam żebra połamią. I razu pewnego pan trzymał tak wysoko rękę, a ja pod ręką mu weszłam jednak, a on mówi: „O! I tak można!”. No i weszłam. Okazało się, że to był mój mąż. Wysiedliśmy w tym samym miejscu
Maturę zdałam. Ale ja byłam równocześnie już studentką. Bo można było robić maturę, pracowałam i jeszcze byłam studentką na KUL-u. To jakoś się inaczej nazywało, warunkowo. Ja przynoszę maturę i od razu jestem już studentem autentycznym. Więc byłam studentką, pracowałam i maturę robiłam. U mnie wszystko było karkołomne. I po zdaniu tej matury wracam do pracy, bo chciałam pracować, bo byliśmy młodym małżeństwem. Mało było przecież pieniędzy. Bardzo mało.
LSM
W 1952 roku młodemu małżeństwu urodził się pierwszy syn, a rok później na świat przyszło drugie dziecko. Amelia Sawa odczuła trudną sytuację powojennych lat. Z udało jej się dostać mieszkanie na nowo wybudowanym osiedlu Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej oraz wymarzoną pracę w szkole na Czwartku i w szkole podstawowej nr 17. Z biegiem lat, uczyła w wielu lubelskich szkołach oraz aktywnie działa na rzecz LSM. Pracowała także jako kurator sądowy. Nie porzuciła pracy pedagogicznej. Na emeryturze prowadził lekcje w szkole dla dorosłych.
dowiedziałam się o powstawaniu nowej spółdzielni mieszkaniowej na LSM-ie, Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa. To było takim naszym marzeniem, więc oczekiwaliśmy na tę realizację, chociaż niektórzy ludzie mieli obawy, czy to aż tak bajkowo będzie.