Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Edward Hartwig – o fotografii

Jestem niechcianym fotografem – powiedział w jednym z wywiadów Edward Hartwig. Wielokrotnie wspominał, że w młodości bardziej niż fotografia interesowało go malarstwo.

 

Lublin. Opowieść o mieście: Z Bramy do Bramy

Narracja multimedialna, w której Edward Hartwig opowiada o przedwojennym Lublinie i o fotografowaniu.

 

Spis treści

[RozwińZwiń]

Do niczego nie podchodzę obojętnie. Kiedy idę, nie patrzę bezdusznie, zawsze coś wyłapię ciekawego, interesującego, coś, czego nie znam. To chyba dziś już nie istniejący, dziwny sposób myślenia.

Fragment wstępu Hartwig o sobie

 

Prawdę o ludziach i świecie staram się wyrażać własnym językiem. Nie polega na dosłownym rejestrowaniu tego, co się widzi, tylko na szukaniu syntezy, skrótu, metafory.

Fragment wstępu do: Fotografia artystyczna Edwarda Hartwiga

 

Doświadczenie nauczyło mnie, że tak jak sztuki plastyczne, również fotografia zbliża nas o prawdy uniwersalnej, chociaż nigdy nie odsłania nam jej do końca.

Edward Hartwig w: Contemporary Photographers

FotografowanieBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Mimo że niezwykłość mnie pociąga i lubię tematy nowe, chętnie jednak wracam do rzeczy znajomych i bliskich. Wiem, że najpiękniejszy nawet fotogram pejzażu, spoza strefy dobrze mi znajomej, z innego klimatu, i odległe mi kultury nigdy nie będzie wynikiem takiego zżycia się z atmosferą i takiego zrozumienia, jakie mam dla krajobrazów najbliższych, zwłaszcza Lubelszczyzny i południowych części Polski, do których bezustannie powracam. Nie muszę zresztą wyjeżdżać w poszukiwaniu tematów. Gonią mnie one również w Warszawie, która stała się dla mnie od lat drugim miastem rodzinnym. Zaadoptowałem się tu. Patrzę na to miasto jak rodowity warszawiak. I takie je też fotografuję.

Jestem „niechcianym” fotografem. Miałem inne plany. To mój ojciec był dobrym zawodowym fotografem i posiadał w Lublinie zakład. My obaj z bratem wcześnie rano, jeszcze przed pójściem do szkoły, musieliśmy kopiować portrety z negatywów. Brata to zupełnie zniechęciło, a i ja wtedy miałem zastrzeżenia do fotografii. Ojciec jednak z czasem zatrudnił mnie jako pomocnika w swojej firmie. Zacząłem się interesować tym, co robię. Traktowałem to jednak jako zajęcie przejściowe, jako przygotowanie do egzaminu na Akademię Sztuk Pięknych. Chodziłem już wtedy, po skończeniu gimnazjum, do prywatnej szkoły malarstwa profesora Henryka Wiercieńskiego.

Zdjęcia z lat trzydziestych są wyrazem mojego ówczesnego stosunku do fotografii, początkiem dyskusji z obowiązującym wówczas kanonem wierności rzeczywistości, z fotografią-dokumentem. Chciałem ten kanon przezwyciężyć, dodać coś od siebie. Może to były próby nieśmiałe. Ale w tamtych latach nie istniała agresywna, brutalna awangarda. Zmiany w sztuce przebiegały jeszcze ostrożnie. Powiedziałbym, że nie robiłem wtedy fotografii, lecz obrazy fotograficzne.

Wybierałem się w plener, szukałem pejzaży. Wiedziałem jednak, że w tym pejzażu musi pojawić się człowiek. Jeśli chodzi o to konkretne zdjęcie, to kiedy już na Sławinku, na peryferiach Lublina znalazłem kwitnącą łąkę, namówiłem znajome aktorki i tancerki z baletu, aby mi pozowały. [...] I tej zasady, że najpierw wybieram pejzaż, starałem się trzymać.

Na zdjęcia wychodziłem wcześnie rano. A wtedy po przedmieściach Lublina kończących się torfowiskami wędrowały mgły. Mgły unosiły się w dolinie Bystrzycy, snuły po leśnych drogach, gdzie czatowałem z aparatem na wieśniaczki niosące w zawiniętych w chusty koszach prowiant do miasta. Patrzyłem, którędy idą, wyszukiwałem odpowiadający mi fragment krajobrazu i kiedy wracały z miasta – fotografowałem. Były to moje pierwsze intuicje artystyczne, bardziej przeczucia niż świadomy program. W tamtym czasie jako pejzażysta dominował Bułhak. Mam dla niego wielkie słowa uznania, ale... bardzo bym się gniewał, gdyby mnie do niego porównywano. Bo Bułhak uprawiał kalkowanie natury, a ja młody adept, starałem się robić coś innego. Bułhakowi należy się jednak cześć, gdyż zwrócił uwagę na to, że trzeba fotografować Polskę. Odzyskaliśmy niepodległość, a Polacy nie znali swojego kraju.

Fragment wywiadu Estetyczna wrażliwość

Może będzie to niespodzianką, ale nie chciałem zajmować się fotografią. Mój ojciec wręcz wypędzał mnie z aparatem. Dawał mi aparat na szklane płyty, trzy kasety i mówił: „pójdź, zrób coś na Starym Mieście”. Mam jeszcze takie zdjęcie Lublina. Wisi u mnie w domu. Przymierzałem się na plastyka i przygotowywałem do egzaminu na Akademii Sztuk Pięknych w szkole prywatnej profesora Wiercieńskiego. Byłem zaprzyjaźniony z grupą ciekawych malarzy w Lublinie i Kazimierzu. Zostałem zaakceptowany jako swój człowiek. Asystowałem im, rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy. Na pewno doszedłbym do egzaminu na Akademię, ale stała się ważna rzecz w moim życiu: zakochałem się. Raz a dobrze. Miałem za punkt honoru, żeby nie być na garnuszku taty. Przyszedł moment, gdy stałem się następcą mojego ojca fotografa. Zacząłem fotografować. Zajmowałem się portretem, bo za to ludzie mi płacili.

Fragment wywiadu Z albumu i pamięci

Wstawałem więc o czwartej i szedłem nad Bystrzycę. Była większą rzeczką niż dzisiaj i stały tam takie chaty strzechą kryte. Prymitywne, lecz pełne uroku. Na tamte czasy uważano, że bardzo polskie i nikt się tego nie wstydził. Tam robiłem moje obrazy fotograficzne.

Fragment wywiadu Z albumu i pamięci

Swoje obrazy fotograficzne robiłem do tapczanu. Nikomu nie pokazywałem – gdybym nawet chciał komuś zaproponować, to w tamtym czasie nie było magazynów, nie było albumów. Nie było możliwości prezentacji. Przed wojną wydawano magazyn „As” w Krakowie. Później miałem tam sześć czy siedem okładek. Co było wielką niespodzianką, że mnie znaleźli w Lublinie na prowincji. „As” to było czasopismo ekskluzywne. Zyskałem nazwisko.

Fragment wywiadu Z albumu i pamięci

Fotografia przed wojnąBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

W Wiedniu [...] poznałem nowoczesny sprzęt: ciężkie obiektywy z dobrą optyką. W Lublinie nie było wówczas ani jednego sklepu fotograficznego. Razem z ojcem narysowaliśmy, jak powinna wyglądać kamera. I według tego szkicu pewien miły starszy rzemieślnik wykonał nam sprzęt. Był to aparat z dużymi kasetami, wielkość negatywu wynosiła 9 x 12 cm. Toporne, statyczne urządzenie. W Wiedniu nauczyłem się też, jak się posługiwać sztucznym oświetleniem. Ale w Lublinie nie mieliśmy żadnych reflektorów ani lamp. Fotografie robiło się nadal tylko przy świetle dziennym.

Fragment wywiadu Estetyczna wrażliwość

Nie robiło się jeszcze zdjęć przy świetle sztucznym. Każdy fotograf, który specjalizował się w portrecie, a ojciec był właśnie portrecistą fotograficznym, musiał mieć taką samą pracownię, jak malarz: to znaczy: górne światło, boczne światło. Wymagało to sporych kosztów. Pracować mógł fotograf do zmierzchu. W zimie do pierwszej, drugiej godziny i trzeba było pracę odłożyć na drugi dzień. Również odbitki kopiowało się na dziennym świetle. Materiały były bardzo mało światłoczułe.

Fragment wywiadu Z albumu i pamięci

Bułhak był presją dla ludzi, którzy mieli aparaty. On wskazał – „róbcie swoje otoczenie”, „róbcie swoje ojczyste pejzaże”. Jego zasługa dla polskiej fotografii była olbrzymia. Polska fotografia pejzażu przeważnie naśladowała prace Bułhaka. Wówczas wszyscy się kochali w nowym polskim kraju. Mnie jednak nie wystarczało kalkowanie krajobrazu Polski. Sposób mojego patrzenia nie tworzył dokumentu. Robiłem pejzaże zupełnie inne: impresjonizm.

Fragment wywiadu Z albumu i pamięci 

 

Miałem 11 lat, gdy ojciec, zawodowy fotograf, osiadły po rewolucji w Lublinie zabrał mnie na Stare Miasto i polecił robić pierwsze zdjęcia kamerą 9 x12 na statywie. Nie przypuszczałem wówczas jednak, że będę fotografował. Zniechęcała monotonia pracy w ciemni – rano przed zajęciami szkolnymi musieliśmy z bratem kopiować zdjęcia z negatywów. Interesowało mnie bardziej malarstwo; od wczesnej młodości przyjaźniłem się z malarzami, z Zenonem Kononowiczem, z innymi ludźmi z kręgu Tadeusza Pruszkowskiego i z Bractwa św. Łukasza. Lubiłem teatr.

Niechęć do fotografowania minęła, gdy zakochałem się i ożeniłem. Wówczas ambitnie uznałem, że pora samodzielnie zarabiać kamerą na utrzymanie rodziny. Studiowałem grafikę i fotografię w Instytucie Graficznym w Wiedniu, pod kierunkiem Rudolfa Kopitza. Ceniono tam profesjonalizm, ale w szkole panowała również duża swoboda. Przenosiłem się z pracowni do pracowni, uczyłem się plastycznego widzenia rzeczywistości, tworzenia własnych światów. I tak rozpoczęła się, już prawdziwa i długa, moja przygoda z fotografią.

Przestawałem po powrocie z Wiednia fotografować mgły na wzór Bułhakowski – nazywano mnie wówczas „mglarzem". Przestały mnie interesować modne wyestetyzowane portrety ugłaskane. Zacząłem szukać własnych sposobów fotografowania, własnych tematów, zacząłem stosować rozmaite rastry, przekształcenia obrazu, jeszcze zanim przeniosłem się z Lublina do Warszawy.

Fragment wywiadu Malowanie światłem

Negatywy przedwojenneBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Doprawdy jakimś cudem przetrwały one wojnę, zostały odnalezione osiem lat temu, nawet nie wiem kto je przechowywał. Proszę sobie wyobrazić, że po raz ostatni były prezentowane na wystawie Krajobraz polski w sierpniu 1939 roku w Warszawie w Kasynie Oficerskim. Wybuchła wojna, zdjęcia zaginęły, przepadły również negatywy, gdyż całe moje archiwum w Lublinie zostało zniszczone. Mogę mówić o wielkim szczęściu, że odnalazły się oryginały – nie ma ich duplikatów, są jak obrazy bez kopii. Dla mnie mają wartość nie tylko historyczną, ale i sentymentalną. To są zdjęcia robione przez innego Edwarda Hartwiga.

Fragment wywiadu Z albumu i pamięci

Fotografia artystycznaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Fotografia artystyczna, jako dziedzina młodej, żywej sztuki naszych czasów, przemawia do współczesnych swą nową formą ujęcia prawdy i piękna. Otaczający nas świat, jego elementy naturalne oraz dzieło powstałe z rąk ludzkich tworzą wspólnie bogactwo kompozycyjne; należy na nie umieć patrzeć i umieć wybierać.

Przy fotografowaniu nie jest istotne, jakim posługujemy się aparatem, natomiast ważny jest człowiek za obiektywem, jego obserwacja, wybór, decyzja i przeżycie, które ulega utrwaleniu i przekazywane jest innym. Praca fotografika jest nie tylko sprawą techniczną, ale, w większej mierze, przejawem jego kultury osobistej, temperamentu, pasji twórczej i świadomości artystycznej […].

W większości moich prac kładę nacisk na siłę tonalną – czerń i biel, często eliminuję prawie wszystkie formy pośrednie, nieraz stosuję „Heyh – Key” – zdjęcia o wyłącznie jasnych walorach. Wprowadzam solaryzację przede wszystkim dla nasilenia kompozycji linearnej. Moje doświadczenia lastyka wielokrotnie przeszkadzają mi w uprawianiu czystej fotografii i wywołują pewną walkę osobistą; stąd też wynika ta różnorodność formy i interpretacji natury żywej lub martwej […]. Pociąga mnie nowa kompozycja naturalnych elementów, które interpretuję często subiektywnie. Wiele moich fotografii zbliżonych do grafiki wydaje mi się szkicami. Jednak we wszystkich poszukiwaniach odrzucam to wszystko co może być dla odbiorcy niezrozumiałe […].

Fotografia jest realnym obrazem, powstającym na podstawie znanych praw fizycznych, może więc zawsze być wiernym rejestrem otaczającego świata. A że fotografię można wykonywać z pasją ludzką, zamykając w niej świat własnych przeżyć – jest dla twórcy prawdziwym szczęściem.

Fragment wstępu do albumu Fotografika

KolorBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Ja się jeszcze nie wyżyłem w kolorze. Fascynuje mnie to „barwne życie” na starość. To mi pomaga myśleć o sobie i o innym świecie... Moje pierwsze próby w kolorze, te fragmenty starych plakatów, które fotografowałem, tam całe zagadnienie szło na kolor. Ja się chciałem nasycić kolorem! A teraz już się trochę uspokoiłem, już mam dosyć tych ostrych kolorów. Robię teraz kompozycje monochromatyczne. Na razie się cieszę tym zdjęciami kolorowymi i będę nawet nieskromny, ale mnie się zdaje, że mnie się to udaje...

Fragment wywiadu Psy czy koty? Fotografia czy fotografika? Kolor czy...?

 

Pejzaż ciągle mnie interesuje. Dlatego pojawił się zestaw abstrakcyjnych, barwnych zdjęć, który zrobiłem we współpracy z Kodakiem. Z powodu choroby żony nie mogę już wyjechać w plener do Kazimierza – jak kiedyś, na tydzień – ale nie potrafię też wyżyć bez fotografowania, zacząłem zatem chodzić po Warszawie i zobaczyłem te płoty, te faktury – tu się ujawnia właśnie plastyczny sposób widzenia. To dla mnie nowe odkrycie: musi być kolor, musi być kompozycja, to się musi trzymać. Sam jestem zaskoczony, ale cieszę się, że na stare lata moje życie jest barwne, nie szare i monotonne. Wcześniej nie wykorzystywałem koloru przede wszystkim dlatego, że technika była bardzo słaba. Po drugie: nie miałem odbiorcy, po trzecie: fotografia kolorowa mi się nie podobała. Nadal wolę ją w reprodukcji, w magazynie, w albumie. Opracowana przez grafika wygląda ciekawiej, bardziej przekonująco.

Fragment wstępu Hartwig o sobie

 

Kolor. – Objawił mi się niespodziewanie: jechałem tramwajem i przez okno dostrzegłem płoty oblepione plakatami. Niektóre były poniszczone, podarte. Przypomnę, że zanim nastała era plakatowej tandety, u nas plakaty robili artyści plastycy. Te przypadkowe zestawienia plakatowych resztek budziły we mnie niezwykle skojarzenia plastyczne. Wziąłem aparat i fotografowałem, szukałem innych płotów, tworzyłem własne konteksty, cykle. Tak zaczęła się moja przygoda z fotografią barwną. Te prace powstawały na mokro, trochę tak, jak akwarele. –  Pierwsza wystawa mojej fotografii barwnej przed kilkoma laty była odważna, może nawet wyzywająca, agresywna. Teraz uspokoiłem się. Kolor nie zmanierował mnie. Oszczędnie operuję barwą, niektóre prace są prawie monochromatyczne. Z pokorą staram się pokazać ideę, walory obrazu, światła, faktury poszczególnych elementów. Jest tu dramat w przyrodzie, dramat drzewa – to taka moja prywatna interpretacja, ale jest i uspokojenie. Radość. Chyba to się wspólnie łączy, jak w życiu. Takie jest to moje widzenie i myślenie plastyczne.

Fragment wywiadu Malowanie światłem

WystawyBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Mniej więcej od roku przygotowuję wystawę dla „Zachęty". Tymczasem wystawiam swoje prace jakby na próbę – sprawdzam samego siebie. W Kielcach, nieco na uboczu miasta, powstał ostatnio bardzo ładny klub z piękną galerią. Zaproponowano mi tam wystawę. Przyjąłem to zaproszenie i było moim marzeniem przedstawienie 15 prac. Jest łatwiej przedstawić więcej prac, bo kiedy pokazuje się zaledwie 15, żadna z nich nie ujdzie uwagi publiczności. Oczywiście nerwy nie wytrzymały i zrobiłem 20 zdjęć – z żadnego nie umiałem zrezygnować. Szkoda! A jednak moja wystawa podobała się, była zresztą bardzo ładnie eksponowana: wśród zaproszonych na otwarcie gości znalazł się Jerzy Olek. Po jakimś czasie napisał do mnie list, w którym stwierdził, że jest zaszokowany tym, co zobaczył, że nie spodziewał się, że ja mogę coś takiego zrobić. W tych moich fotografiach nie było żadnej rewelacji, tyle że ja przeistoczyłem się w innego fotografa, przedstawiłem inny niż dotychczas sposób myślenia o fotografii.

Fragment wywiadu Psy czy koty? Fotografia czy fotografika? Kolor czy...?

LiteraturaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Źródła cytatówBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

  • Hartwig E., Estetyczna wrażliwość, rozm. A. i A. Bernatowie, „Nowe Książki” 1999, nr 12.
  • Hartwig E., Psy czy koty? Fotografia czy fotografika? Kolor czy...?, rozm. A.B. Bohdziewicz, „Format” 1997, nr 24/25 (3–4).
  • Hartwig E., Fotografika, Wydawnictwo Arkady, Warszawa 1960.
  • Hartwig E., Hartwig o sobie, [w:] Edward Hartwig [katalog wystawy], Kraków 1995, s. 3-15.
  • Edward Hartwig, [w:] Fotografia artystyczna Edwarda Hartwiga, Warszawa 2003, s. 7.
  • Janowska P., Z albumu i pamięci – wspominki Edwarda Hartwiga, „Na Przykład” 1999, nr 1–2, (65–66).
  • Wójcik J., Malowanie światłem, „Plus Minus”, nr 98 (4655), 26-27 04 1997.

Powiązane artykuły

Powiązane osoby

Zdjęcia

Inne materiały

Słowa kluczowe