Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Władysław Panas – wspomnienia o Profesorze

Prof. Władysław Panas we wspomnieniach.
 
Otwarcie Zaułka Panasa
Otwarcie Zaułka Panasa (Autor: Sztajdel, Piotr (1968- ))

Spis treści

[RozwińZwiń]

Grzegorz JózefczukBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Profesor Władysław Panas, budowniczy i odkrywca magicznego wymiaru Lublina. Wypełniał swymi dziełami puste miejsca w symbolicznej przestrzeni miasta, teraz sam pozostawił pustkę nie do wypełnienia.

Profesor nie pochodził z Lublina, lecz z Kołobrzegu. A do Lublina trafił przez Poznań – po tym, jak został w marcu 1968 roku aresztowany, a potem wyrzucony z tamtejszego Uniwersytetu Adama Mickiewicza za udział w protestach studenckich.

Kilka tygodni 1968 roku spędził w więzieniu, skąd pisał: „Ubrano nas w buciki drewniane i koszule siedemnastowiecznych skazańców. Czuję się jak Dzierżyński w carskim więzieniu. Jednakże nie jest mi wesoło. Martwię się o studia, o Matkę...".

Trafił do Lublina, bo studia mógł podjąć tylko na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wspominał, że Lublin wydał mu się wówczas miastem bezbarwnym i prowincjonalnym. Powoli jednak w nie wrastał – aż stał się jego niezwykłym piewcą. Stworzył słownik – wizję, w którym miasto jawi się jako księga do odczytania, pełna tajemnych miejsc, w którym Brama Grodzka jest kapsułą czasu, bo łączy dwie części nieistniejącego fizycznie, ale trwającego w kulturze miasta polskiego i miasta żydowskiego...

Niewielka książeczka zatytułowana Oko cadyka była pierwszym rozdziałem niezwykłego przewodnika po Lublinie, autorskiego i jak sam mówił – zarazem alternatywnego. Już pierwsze zdanie zupełnie zaskakuje: Profesor żąda, aby czytelnik wzniósł się do nieba, bo z ziemskiej perspektywy nie zobaczy nic ze spraw, opisania których podejmuje się autor. Plac Zamkowy – dowodzi Profesor w Oku cadyka – jawi się jako Axis Mundi, miejsce walki Dobra i Zła.

Był przyjacielem Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN". Jego pomysłu był sławny film o Lublinie Magiczne miasto nakręcony przez Nataszę Ziółkowską–Kurczuk, był konsultantem filmów Grzegorza Linkowskiego, w tym Chasydzkiej ballady.

Umiał jak mało kto cieszyć się tajemnicami miasta i je propagować. Kiedy w 1999 roku spacerował po Starym Mieście z Czesławem Miłoszem, ten wiekowy już poeta nie wyrażał aprobaty dla propozycji Panasa, by zobaczyli kaplicę św. Trójcy.

– Pomyślałem, że jeżeli nie interesuje go sztuka, to może zainteresuje antysztuka – relacjonował kiedyś Profesor, który wówczas powiedział Nobliście, iż atrakcją kaplicy są pochodzące jeszcze z XVI wieku wydrapania na murze, jakie pozostawili jacyś wandale.

W szerokim spektrum aktywności Profesora pierwsze miejsce zajmowała nauka. Od 1999 roku był kierownikiem Zakładu Teorii Literatury KUL. Karierę naukową rozpoczął w 1984 roku doktoratem W kręgu metody semiotycznej. Literatura – sztuka – kultura, wydanym potem drukiem – podobnie jak i rozprawa habilitacyjna Księga blasku. Traktat o kabale w prozie Brunona Schulza. Rozliczne zainteresowania Profesora nie zawsze zaowocowały książką, pozostawił wiele szkiców i rękopisów.

Nie mniej książki, jakie zostały wydane, znakomicie oddają kręgi tematyczne jego zainteresowań. Brunonowi Schulzowi poświęcił ostatnio książkę Bruno od Mesjasza. Profesor okazuje się w niej wytrwałym detektywem w świecie kultury, który rozsupłuje zagadkę tkwiącą w niewielkich ekslibrisach wykonanych przez Schulza.

Tematyka schulzowska była dla niego niezwykle ważna. Dał temu dowód, organizując w Lublinie największą w Polsce sesję naukową i kulturalną w 110. rocznicę urodzin autora Sanatorium pod klepsydrą i 60. rocznicę jego tragicznej śmierci.

Trudno opowiedzieć w niewielkim tekście o tak bogatych i różnorodnych zainteresowaniach. Będziemy mieli ku temu jakąś ważną okazję.

Śmierć Profesora jest dotkliwym ciosem. Nie odwiedzi już Drohobycza. Nie musi, jest przecież gotowy na spotkanie z Brunonem Schulzem i teraz będzie w końcu wiedział, co stało się z Mesjaszem, zaginioną książka wielkiego Drohobyczanina....

„Gazeta Wyborcza. Lublin” z 25 stycznia 2005.

Wiera i Igor MeniokBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Odszedł Profesor Władysław Panas – oddany Brunonowi Schulzowi i Drohobyczowi. Naukowym i twórczym środowiskiem dla Wielkiego naszego Przyjaciela i Nauczyciela Profesora Władysława Panasa niewątpliwie był Lublin, dokąd trafił w 1968 roku poprzez znane okoliczności Jego niezwykle entuzjastycznego życia. Był zamiłowany w tym mieście, w jego tajemnicach i mistyfikacjach, wciąż na nowo odkrywał zapomniane lub zaginione w pamięci jego mieszkańców strony. Nie przestawał również miłować jeszcze jednego miasta – niezbyt odległego od Lublina Drohobycza – miasta Wielkiego Brunona, któremu poświęcił cały swój nieskończony entuzjazm twórczy i olśniewające odkrycia naukowe. Z pewnością można stwierdzić, że w kontekst schulzologii całego świata Bruno Schulz – odkryty przez Władysława Panasa – na zawsze już wejdzie jako Bruno od Mesjasza.

Profesor Władysław Panas był człowiekiem niesamowitym. Autorytet Jego był ogromny, ale nie mniej ogromny był Jego udział w naszym życiu jako Wielkiego Przyjaciela i Nauczyciela. Promieniowały od niego niezwykła energia twórczości, jakieś magiczne odczytanie słowa i postawy Brunona Schulza. To właśnie autor Księgi blasku był jednym z polskich schulzologów, który jak najbardziej aktywnie wsparł i merytorycznie uzasadnił nasze starania w sprawie zachowania i kontynuacji pamięci o autorze Sklepów cynamonowych w jego mieście rodzinnym.

Władysław Panas został przewodniczącym Międzynarodowej Rady Muzeum Brunona Schulza – po polskiej stronie. Przewodniczącym ze strony ukraińskiej został rektor naszego uniwersytetu, akademik, profesor dr hab. Walery Skotny, który bardzo wysoko cenił sobie naukowe, twórcze i przyjacielskie relacje z tym wybitnym człowiekiem.

Z okazji otwarcia wstępnej wersji Muzeum Brunona Schulza w Drohobyczu (19 listopada 2003 roku) Profesor Panas wygłosił wykład inauguracyjny pt. Bruno Schulz albo Intryga Nieskończoności. Wszyscy, którzy uczestniczyli wówczas w konferencji, z wielkim zachwytem wsłuchiwali się w każde Jego słowo, w skupieniu odbierali każdy Jego gest i intonację głosu, albowiem teksty Profesora nigdy nie mieściły się w ramach zwykłego wykładu naukowego czy referatu. Jego teksty – to była prawdziwa poezja, jakiś niezwykły magiczny akt. Podobnych uczuć doświadczyli słuchacze Jego wykładu podczas naukowego seminarium Schulz – Witkacy – Gombrowicz, który 12 lipca 2004 roku, w 112. rocznicę urodzin Schulza, otwierał Pierwszy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu. W tym wciąż żywym w naszej pamięci dniu Władysław Panas wygłosił nie mniej zaskakujący pod względem naukowej formy gatunkowej, a nawet mistyczny tekst Lekcja profesora Arendta, który dla wielu jego odbiorców odkrył innego Schulza, odsłonił jeszcze jedną tajemnicę Artysty – jeszcze jedną z tej nieskończoności magii słów i sensów Schulzowskich.

W tym samym dniu Władysław Panas rozpoczął w Drohobyczu nocny pochód miejscami Schulza – Pod sklepieniem nocy lipcowej. [...] Dla nas Profesor Panas stał się właściwie tym „początkowym celem wyprawy” w świat Schulza, do jego Istoty i do Pamięci o nim. Stał się tym, kto nigdy nie pozwoli nam zabłądzić w przestrzeni Schulzowskiej, wyrzec się jej i zejść na manowce. Nigdy nam na to nie pozwoli – nawet jeśli nie żyje już, pozostawiając w naszych duszach niezgłębioną pustkę.

14 lipca 2004 roku Władysław Panas wracał z Drohobycza do Lublina, opuszczając Festiwal – wracał, bo musiał walczyć z ciężką chorobą. To była ostatnia jego wizyta w Drohobyczu – mieście, które uwielbiał, które mistyfikował i odkrywał z wewnętrznej, nieznanej czy może nawet dziewiczej jeszcze strony. W taki sposób kontynuował sprawę Wielkiego Brunona, razem z nim przebywając we wspólnej przestrzeni. Teraz już na pewno jest w tej właściwej Schulzowskiej przestrzeni i z pewnością znajdzie odpowiedzi, których poszukiwał z wielkim poświęceniem dla najważniejszych pytań.

Państwowy Uniwersytet Pedagogiczny im. Iwana Franki w Drohobyczu, Drohobycz, 25 stycznia 2005.

Tomasz Dostatni OPBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Mam przed sobą zdjęcie, na którym stoimy rozradowani we trzech pod jakimś drzewem w Palikijach – Władysław Panas, Wojciech Samoliński i ja. Pamiętam, że było to w trakcie żywej dyskusji. Bo z profesorem, czy po prostu z Władkiem, rozmowy zawsze były żywe. Ale też był profesor prawdziwym opowiadaczem, gawędziarzem, jakich dziś już mało. Potrafił mówić pięknie, tak że słuchało się go z prawdziwą przyjemnością. Odszedł od nas za wcześnie, jakby w pół drogi, co podkreślano na Jego pogrzebie.

Najpierw ksiądz Weksler-Waszkinel w swoim kazaniu powtarzał starotestamentowe wołanie psalmisty – De profundis. „Gdzie jesteś” brzmiało w moich uszach jak refren. A profesor Sawicki ze swoim słowem wypowiadanym spokojnie i dostojnie, wszystkich uczestników trzymał w największym napięciu przez wiele minut. Mówił o całej lubelskiej drodze Panasa. Gregoriańska msza De Angelis, ukraińskie śpiewy przeplatały się z żydowską modlitwą zanoszoną w jidysz. I cmentarz na Lipowej, spowity w śniegu, przyjął ten kondukt żałobników.

Towarzyszył nam w tej ostatniej drodze doniosły głos proboszcza, intonujący śpiewy i słońce wychodzące zza chmur. I końcowe słowa pani Teresy o czasie, z odwołaniem do świętego Augustyna, który sam zmagał się z pojęciem czasu.

Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem. Z przekonaniem jednak mówię, że wiem, iż gdyby nic nie przemijało, nie byłoby czasu przeszłego. Gdyby nic nie przychodziło nowego, nie byłoby czasu przyszłego. Gdyby niczego nie było, nie byłoby teraźniejszości. Owe dwie dziedziny czasu – przeszłość i przyszłość – w jakiż sposób istnieją, skoro przeszłości już nie ma, przyszłości jeszcze nie ma? Teraźniejszość zaś, gdyby zawsze była teraźniejszością i nie odchodziła w przeszłość, to jakże i o niej możemy mówić, że jest, skoro jest tylko dzięki temu, że jej nie będzie? Nie możemy więc właściwie mówić, że czas jest, jeśli nie dodajemy, iż zmierza on do tego, że go nie będzie.

Czas Władysława Panasa tutaj na ziemi dobiegł końca. Ale On naprawdę jest w nowym czasie i w nowej przestrzeni, która przed nami jeszcze jawi się jako wielka niewiadoma. Przed nim już nie.

„Gazeta Wyborcza. Lublin” z 5–6 lutego 2005.

Prof. Jerzy JarzębskiBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Władka Panasa, mego rówieśnika, poznałem trzydzieści lat temu, w czasie pierwszej na świecie konferencji schulzowskiej zorganizowanej w Sosnowcu przez nieodżałowanej pamięci Wojtka Wyskiela. Traf chciał, że mieszkaliśmy w jednym pokoju i pół nocy spędziliśmy na opowiadaniu sobie dowcipów, z których zaśmiewaliśmy się do łez. Był więc Władek – nawet w tych nie zawsze wesołych czasach, kiedy doznawał politycznych prześladowań – osobą pełną życia i humoru. Był też jednak kimś fundamentalnie poważnym, gdy chodziło o sprawy, które uważał za naprawdę istotne. Zrozumiałem to w pełni znacznie później, kiedy ponownie spotkaliśmy się przy Schulzu. Powrócił doń po intermedium, w trakcie którego podjął studia nad rosyjską i estońską semiotyką.

[...] Władek Panas był bowiem kimś więcej niż uczonym: był charyzmatycznym wykładowcą, wielkim magiem sztuki tajemnej polegającej na zjednywaniu sobie słuchaczy, porywaniu ich w regiony poezji i czystej emocji. Nikt tak jak On nie umiał mówić o Schulzowskich tajemnicach! Rzec można, stawał się w takich chwilach kimś na podobieństwo starego Jakuba uwodzącego Adelę i szwaczki heretyckim Traktatem o manekinach, głos Jego schodził o oktawę głębiej, a gestykulacja „nabierała ezoterycznej solenności”. Byłożby to zamiłowanie do pustego efektu? Nic z tych rzeczy! Dla Władka sprawa Schulza była z pewnością jedną z najważniejszych spraw świata; poświęcił jej bez reszty schyłek swego życia, organizując na KUL wspaniałą jubileuszową konferencję, wydając coraz to nowe książki, kierując Radą Naukową przy powstałym w Drohobyczu Muzeum Schulza. W ostatnich latach walczył już dzielnie z chorobą, nie osłabiało to jednak Jego aktywności. W pamięci zostanie mi – uchwycony w kadrze podczas lipcowego Festiwalu Schulza w Drohobyczu – w jasnym garniturze i kapeluszu, elegancki i wymowny, ukrywający starannie swe cierpienia, gotów za to stale do walki o tę najważniejszą dlań Sprawę: zorganizowanie stałej ekspozycji i ośrodka studiów poświęconych Schulzowi w jego rodzinnym mieście.

Nie dorównamy Władkowi – to pewne. Ten rodzaj napięcia duchowego i organizacji fizycznej – wspaniałego głosu i gestu nie da się powtórzyć [...].

„Gazeta Wyborcza” z 6 lutego 2005.

Prof. Jerzy ŚwięchBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Niebywałe: napisać o czymś, czego tak naprawdę nie ma, czego nikt nie widział na oczy, bo jak zobaczyć coś, co nie zdążyło się nigdy zmaterializować, a oko ludzkie jest jak wiadomo bezbronne w starciu z pustką! Napisać dwie, wcale nie nazbyt małe książki o dziele, które nigdy nie powstało, w każdym razie nie wyszło poza swój kształt embrionalny.

A jednak znalazł się ktoś, kto takiej sztuki dokonał: Władysław Panas. [...] odkrył Schulza, jakiego znamy i nie znamy zarazem. Znamy Schulza maga i mitologa, tego ze „zdegradowanej rzeczywistości", twórcę żyjącego na pograniczu dwu światów i do żadnego z nich naprawdę nie przynależnego, artystę, który podobnie jak Kafka zaszyfrował w swym dziele dramat osobisty, który właśnie przez to, że go wyraził symbolami, tajemnymi znakami, alegoriami, nabrał rysów dramatu uniwersalnego [...].

Trudno przejść obojętnie wobec takiej fascynacji pisarzem, na jaką doprawdy stać niewielu, a jakiej właśnie dowiódł Panas, podążający w swej lekturze dzieła Schulza szlakiem przygotowanym przez swych wielkich poprzedników: widzących to, czego inni nie widzą, potrafiących – jak on – czytać między znakami. Nie myślę, by w tej sztuce mógł ktoś dorównać Panasowi. Ilu jest bowiem zdolnych czytać „z pewnej wysokości", nie z ziemi, a z nieba. Odtworzył klimat Miasta, w którym przed wiekami uczył patrzeć na świat inny Widzący. W ten sposób otworzył drogę, jaka wiedzie z Drohobycza do Lublina.

„Akcent” 2006, nr 1.

Dr Sławomir J. ŻurekBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Władysława Panasa poznałem na studiach polonistycznych. Pierwszy raz spotkałem Go na ćwiczeniach z poetyki, po raz drugi na zajęciach z teorii literatury. Później zapisałem się na proseminarium prowadzone przez Niego i chodziłem na wszystkie jego wykłady monograficzne. Spośród profesorów (a miałem szczęście do ekstraklasy polonistycznej: Krzysztof Dybciak, Hanna Filipkowska, Stanisław Fita, Stefan Sawicki, Marian Maciejewski, Jadwiga Sokołowska, Andrzej Sulikowski i wielu innych) – Jemu zawdzięczam najwięcej.

Po pierwsze, od niego nauczyłem się oglądu dzieła literackiego i w ogóle zorientowałem się, czym są studia literaturoznawcze. Po zajęciach z Nim łatwiej było siedzieć godzinami w czytelni, rozumiejąc, że czytanie jest swoistą formą kontemplacji, szczególnego dialogu z dziełem literackim, światem, Bogiem i sobą samym. Panas umiejętnie otwierał przed studentami zamknięte światy metodologii, teorii i historii literatury, semiotyki kultury oraz kabalistyki. Ta ostatnia stała mi się w szczególny sposób bliska, wyznaczając moje własne zainteresowania naukowe mistyką żydowską i jej obecnością w zapisach polskich autorów.

Po drugie, dzięki wykładom Panasa zobaczyłem chrześcijaństwo w jego judaistycznym kontekście i tam właśnie – zafascynowany sztuką ikony, hermeneutyką protestancką, mistrzami chasydzkimi oraz otwartością Kościoła posoborowego – odkrywałem znaczenie słowa „ekumenizm”.

Po trzecie, Profesor potrafił na swoich zajęciach fascynować się tym, co robił i pociągnąć za sobą studentów. Wtedy kompletowałem swoją bibliotekę domową. Idąc śladami Panasa, dobierałem do niej autorów, o których mówiliśmy na seminarium: Pawła Floreńskiego, Paula Ricoeura, Brunona Schulza, Aleksandra Wata, Martina Bubera, Romana Ingardena, Georgesa Bataille'a, Gershona Scholema, Jacquesa Maritaina, Louisa Bouyera, Arnolda Słuckiego...

„Akcent” 2005, nr 3.

Teresa DrasBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Dla nas, dziennikarskiej braci, Profesor był arcymistrzem sztuki pisania, autorytetem od Schulza i Czechowicza, odkrywcą „magicznych miejsc” na mapie Lublina. To właśnie Profesor wydobył z niepamięci ulicę Szeroką i rozsławił jej najznakomitszego mieszkańca – Jasnowidzącego cadyka, który chciał zbawić świat. To Profesor wyszukał w archiwach dokładny adres, pod którym przyszedł na świat wielki Józef Czechowicz – i tym wzruszającym odkryciem zmobilizował lubelskie media do corocznego świętowania urodzin poety.

Kochaliśmy Profesora, kochaliśmy Jego genialne książki i olśniewające eseje. Do samego końca czekaliśmy na dzień Jego powrotu z choroby do świata naszych wspólnych działań i fascynacji. Nie jest prawdą, że nie ma ludzi niezastąpionych. Tylko jeden Profesor w tym mieście był i wybitnym uczonym, i znakomitym pisarzem, który posiadał rzadki dar świetnego stylu. To, że nie będą dokończone książki, nad którymi pracował przez ostatnie lata, o wierszach Czechowicza i tajemnicach schulzowskiej prozy, jest ogromną, niepowetowaną stratą dla polskiej nauki i kultury. A dla Lublina – wieczną żałobą.

„Kurier Lubelski” z 25 stycznia 2005.

ks. Romuald Jakub Weksler–WaszkinelBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Kogo żegnamy? Skąd przyszedł? Co nam pozostawił?

[...] Martin Buber w swoich opowiadaniach o nauczaniu chasydów pisze o rabbim Bunamie, który zwykł opowiadać historię o rabbim Ajzyku, synu rabbiego Jankiela z Krakowa. Przeżył on wiele lat w ubóstwie, co jednak nigdy nie zachwiało jego wiary w Boga. Aż wreszcie przyśniło mu się, że ktoś nakazuje mu szukać skarbu w Pradze, pod mostem wiodącym do pałacu królewskiego. Gdy ten sen powtórzył się trzykrotnie, rabbi Ajzyk naszykował się do drogi i wyruszył do Pragi. Ale mostu strzeżono w dzień i w nocy, więc rabbi Ajzyk nie odważył się nawet kopać. Mimo to każdego ranka przychodził w okolice mostu i spacerował aż do wieczora. W końcu zauważył go dowódca strażników i grzecznie spytał, czy czegoś szuka lub na kogoś czeka. Rabbi Ajzyk opowiedział wtedy sen, który go przywiódł z daleka. Dowódca wybuchnął śmiechem: „A więc w pogoni za snem zdarłeś, biedaku, buty, by się tu dostać! Gdybym ja wierzył w sny, musiałbym pojechać do Krakowa, bo raz mi się przyśniło, że mam wykopać skarb pod piecem pewnego Żyda, Ajzyka, syna Jankiela. Tak, tak właśnie się nazywał: Ajzyk, syn Jankiela. Już sobie wyobrażam, jak by to wyglądało. Musiałbym stukać do wszystkich drzwi, bo tam połowa Żydów ma na imię Ajzyk, a druga połowa Jankiel". I znowu zatrząsł się ze śmiechu. Rabbi Ajzyk pożegnał go, wrócił do domu, wykopał skarb spod pieca i wybudował synagogę, zwaną Bóżnicą rabbiego Ajzyka i rabbiego Jankiela.

Opowiadanie Martina Bubera było mi potrzebne, by potwierdzić, iż spotkanie z Lublinem tego, którego dziś z żalem żegnamy, nie było przypadkowe. W Lublinie nie ma już żadnej synagogi i prawie nie ma już Żydów. Ale to właśnie śp. profesor Władysław Panas odkrył „skarb" Lublina; przede wszystkim żydowskiego Lublina, którego już nie ma.

Ów „skarb" odkrył nie pod piecem jakiegoś tajemniczego domu. Odkrył go poniekąd w popiele, który strawił żydowski świat. Profesor Panas tenże świat poniekąd przywrócił do życia. A przywracając przestrzeń, w której żył Widzący z Lublina, on sam stał się Widzącym Lublin. Pisał: „Bo jak inaczej można mówić i słuchać, pisać i czytać o Widzącym, jeśli samemu się nie widzi? Wszak idzie o widzenie, patrzenie, dostrzeganie, o niezwykły fenomen widzenia, o mistykę, o kabalistykę. Takie widzenie, które, patrząc na widoczne, widzi także to, co niewidoczne. O takie patrzenie, które w przypadkowym dostrzega pewien porządek. Chodzi o takie oko, które słyszy, i o takie ucho, które widzi".

O jakże dziś, z głębi serca dziękujemy Ci, kochany Profesorze i Przyjacielu za Twój „wzrok i słuch", za Twoją wrażliwość, która przywróciła do życia „skarby" Lublina, których już nie ma. Ale przecież nie tylko żydowski świat przywróciłeś do życia. To są ważne „skarby", które wydobyłeś, które nam zostawiasz, ale to nie wszystko. Jest jeszcze olbrzymi obszar badań nad literaturą polsko-żydowską i żydowsko-polską. Nazwałeś tę literaturę ostatnim gettem żydowskim w Polsce. Dlaczego gettem? – Bo na zawsze „oddzielone murem języka, zasiekami treści"; bo słowa, bo sensy, niesione przez słowa, łączą i zarazem dzielą; bo potrzeba „myślenia z wnętrza różnicy, która jest spotkaniem".

Najtrudniejszym było, najtrudniejszym jest, pisanie o zagładzie, o szoah. Jest ono, tak sądzę, niezwykle ważnym zadaniem, zobowiązaniem wręcz wobec niewinnie unicestwionych. Wsłuchajmy się w zakończenie tekstu Władysława Panasa, zatytułowanego Zagłada od Zagłady: „Emmanuel Lévinas powiada, że twarz Innego formułuje pod naszym adresem żądanie. Czego domaga się? «Aby go nie zostawić samego. Odpowiedź: oto jestem. Moja przytomność, może daremna, jest jednak bezinteresownym aktem przytomności i odpowiedzialności za bliźniego. Odpowiedzieć: oto jestem, już jest spotkaniem z obliczem».

Literatura polska odpowiada na to wezwanie trzykrotnym – Jestem. Julian Stryjkowski wyznaje, że pisząc na tematy żydowskie mówi: Jestem. Bo jest się – przyznając się do siebie. Andrzej Szczypiorski w Początku zezwala Polakowi, który pomógł przechować dziecko żydowskie, powtarzać sobie: Jestem. Bo jest się – przyznając się do Innego. Jerzy Ficowski w wierszu Twoje matki obie wkłada w usta kobiety, która miała dwie matki – żydowską i polską – słowo Jestem. Bo jest się – przyznając się do obydwu. Ze świata szoah rozlega się głos: Gdzie jesteś? Ze świata SZOAH rozlega się głos. Gdzie jesteś? Jakże to ważne – wciąż ważne – pytanie również dla nas tu zgromadzonych na ceremonii pożegnania, która ma miejsce w parę dni po ceremonii pogrzebu śp. Jana Nowaka–Jeziorańskiego i po uroczystych obchodach sześćdziesiątej rocznicy wyzwolenia obozu śmierci Auschwitz–Birkenau.

To też przypadek? Ów głos ze świata szoah wciąż się rozlega. To nie przypadek! Umiłowani Siostry i Bracia, śp. profesor Władysław Panas, wiemy skąd i po co tu przyszedł. Trochę wiemy – usiłowałem to przybliżyć – co nam zostawił. Widzący Lublin ukazał niewidoczne „skarby" i zostawił swoje teksty pełne niezwyczajnego blasku. [...] Z perspektywy ołtarza i Eucharystii przedziwnie – zaprawdę przedziwnie – brzmią słowa śp. Władysława, Widzącego Lublin: Dopiero z nieba – i tylko z nieba – widać tę przedziwną osobliwość Miasta. [...]. To, o czym mówię, może zobaczyć każdy bez wyjątku, każdy, kto ma oczy do patrzenia, ale pod warunkiem, że będzie patrzył z niebieskiego punktu widzenia. Z ziemi nic nie widać. Odczytując te słowa z perspektywy ołtarza, z perspektywy Eucharystii, odnajdujemy w nich już nie magię Lublina, ale rzeczywistość, o której pisał Jan Apostoł w księdze Apokalipsy: „ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, [...]. I miasto Święte – Jeruzalem Nowe – ujrzałem, [...]. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: «Oto przybytek Boga z ludźmi; i zamieszka wraz z nimi i będą oni Jego ludem, [...]. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie»".

Żegnając śp. profesora Władysława Panasa, wierzymy, że się kiedyś spotkamy w przemienionej rzeczywistości nowego nieba i ziemi nowej. Żywimy nadzieję, że spotkamy tam – w przemienionej rzeczywistości – Widzącego z Lublina i rzesze jego uczniów, Widzącego Lublin Władysława z Dębicy koło Kołobrzegu w rozmowie z Brunonem Schulzem z Drohobycza; spotkamy tam naród Mesjasza i Mesjasza narodów. Amen.

Homilia wygłoszona podczas pogrzebu w kościele akademickim KUL–u, za: „Akcent” 2005, nr 1.

Zbigniew MentzelBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

„Charyzmatyczny wykładowca” jak nazywali Panasa studenci KUL, był najwyraźniej mistykiem i kabalistą, toteż ów „niesłychany” obraz, który zobaczył w Lublinie i odtworzył na krótko przed śmiercią, nie dla każdego będzie oczywisty. Nie szkodzi.

„Rzeczpospolita” 2005.

Redakcja „Midrasza"Bezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Udało mu się coś, co niewielu potrafiło – być Mistrzem, Mentorem, a zarazem przyjacielem, duszą towarzystwa, ozdobą bohemy.

„Midrasz” 2005, nr 2.
 

Powiązane artykuły

Wideo

Audio

Historie mówione

Słowa kluczowe