Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Wiesław Kamiński

Spis treści

[RozwińZwiń]

Rok 1981Bezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Zawód wykonywany: nauczyciel akademicki - Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej
Funkcje pełnione w "Solidarności":
- członek Komitetu Założycielskiego Regionu Środkowo-Wschodniego
- członek Uczelnianego Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność"
- członek Krajowej Komisji Rewizyjnej
- Przewodniczący Wydziałowej Rady NSZZ „Solidarność" Wydziału Mat.-Fiz.-Chem.;
Internowany: 13 grudnia 1981. - połowa maja 1982;
Miejsce internowania: Włodawa, Lublin.

W sobotę,  13 grudnia,  od rana znajdowałem się w Zarządzie Regionu. Już wtedy byliśmy zalewani teleksami z informacjami dotyczącymi ruchu wojsk, o dziwnych zachowaniach milicji. Mimo tego w większości nie wierzyliśmy w możliwość interwencji w bliskim czasie. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego narastającego zagrożenia, ale nie byliśmy przekonani, że już została uruchomiona machina wojny z narodem. Po powrocie do Hotelu Asystenta, w którym wówczas mieszkałem, odwiedziła mnie liczna grupa znajomych. Rozmowy toczyły się do godziny w pół do pierwszej w nocy. Opowiadałem wtedy o Grecji, z której wróciłem kilka dni wcześniej. Oczywiście miały miejsce również dyskusje polityczne na  różne tematy. Jak już wspomniałem to wszystko przeciągnęło się do późnej nocy.
Dokładnie pięć minut po pierwszej rozległo się pukanie. Spodziewałem się, że to ktoś ze znajomych chce zajrzeć lub jeszcze po coś wraca, więc spokojnie otworzyłem drzwi. Ale gdy zobaczyłem nogę wkładaną miedzy drzwi a futrynę, zorientowałem się, że to wizyta SB-ecka. Po chwili do pokoju wtoczył się Gwiazda /oficer SB/ ze wspólnikiem. Gwiazda był mi znajomy z wcześniejszego jeszcze okresu. Okazało się, że przyjechali kilka minut wcześniej. Kierowca został w samochodzie i obstawiał drzwi do hotelu, druga osoba była na portierni, aby portierka nie mogła nikogo zawiadomić. Natomiast Gwiazda z podwładnym zjawił się u mnie w pokoju. Wszyscy byli w cywilnych ubraniach.
Z aresztowaniem liczyłem się jeszcze w marcu. Mieliśmy świadomość tego, że wcześniej czy później z tymi służbami, tj. z SB, będziemy mieli do czynienia. Wydawaliśmy nawet w Regionie specjalne biuletyny informujące, jak należy się zachować podczas aresztowania, czego żądać. W sprawę wydawania tych biuletynów byli zaangażowani między innymi: Zbyszek Hołda i Janusz Mazurek.
Zapytałem Gwiazdę po co przyszli. Odpowiedź brzmiała, że jest to zatrzymanie, że chcą ze mną porozmawiać. Stwierdził, że ma nakaz i pokazał jakiś świstek z podpisem Komendanta Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Ja oczywiście byłem już w szlafroku, więc zacząłem się ubierać. Wtedy Gwiazda protekcjonalnym tonem doradził, abym zabrał ze sobą coś ciepłego. Ze zdziwieniem zapytałem po co mi coś ciepłego, jeżeli mamy jechać tylko na rozmowę, ale na wszelki wypadek wziąłem ze sobą futro. W stosunku do mnie zachowywali się przyzwoicie, w odróżnieniu - jak się później dowiedziałem - od wielu nieprzyjemnych historii jak np. zatrzymanie rolników w Zamościu. Po aresztowaniu wywieziono ich do lasu. Wyczytano część z listy i wpakowano do "suk", a część odprowadzono gdzieś do lasu i później rozlegały się strzały. Okazało się, że internowano tych, których zabrano do „suk”. Pozostałych zwolniono, a strzelano tak sobie, aby u tych, którzy zostali zatrzymani, wywołać odpowiednie reakcje. Wracając do mojego aresztowania. Gwiazda w pewnym momencie dostrzegł książkę o Katyniu, którą akurat czytałem i chciał ją zabrać. Stwierdziłem, że bez nakazu rewizji nie ma prawa jej zabierać i Gwiazda zgodził się z tym prawdopodobnie w nadziei, że później podczas mojej nieobecności przyjdzie i dokona rewizji. Oczywiście te zamiary nie powiodły się mu. Gdy zjawił się w kilka godzin później, portierka stwierdziła, że klucz zginął. Gwiazda zorientował się, że nie ma sensu wyważać drzwi, bo i tak niczego nie znajdzie - i nie pomylił się. Natychmiast po moim aresztowaniu i wyprowadzenia z hotelu portierka zawiadomiła moją koleżankę, ta z kolei moją narzeczoną. Pokój został szybko "oczyszczony".
Po ubraniu się zszedłem razem z funkcjonariuszami do samochodu zaparkowanego przed hotelem i pojechaliśmy do Komendy Miejskiej na ulicę Północną. Po przyjeździe - ok. pierwszej trzydzieści - zostałem zaprowadzony na drugie piętro do pustego pokoju. Tam Gwiazda stwierdził, że chciałby ze mną szczerze porozmawiać. W odpowiedzi zażądałem asysty adwokata. Takim adwokatem "Solidarności" w Lublinie był wtedy mecenas Tomasz Przeciechowski. W pokoju oprócz mnie i Gwiazdy znalazł się jeszcze SB-ek o pseudonimie „Karpow”. Wsławił się on szczególną brutalnością w stosunku do studentów. Próbowali ze mną rozmawiać, obiecywali przyjazd adwokata. Po mniej więcej godzinie wyprowadzono mnie i zaprowadzono na dół. Okazało się, że jest tam rodzaj kojca - taka klatka z prętów stalowych - w którym znajduje się już wielu moich znajomych i kolegów. Tam spotkałem właściwie wszystkich z Zarządu Regionu: Łupinę, Bochrę, Karpińskiego, Jankowskiego, Kucia  ze Świdnika, Łazarza z Kraśnika. Po pewnym czasie nastąpiła procedura ładownia nas do "lodówek" /bud milicyjnych/. Ruszyliśmy około godziny trzeciej trzydzieści i pojechaliśmy w nieznane. Oczywiście już na początku zaczęły się spekulacje dokąd jedziemy. Pesymiści spekulowali, że wywożą nas na „białe niedźwiedzie”. Padały patetyczne zdania, że ruszamy na szlak pokoleń, że nie jesteśmy pierwsi, którzy jadą tym szlakiem. Z samochodu można było wyglądać jedynie przez kratkę wentylacyjną. Ponieważ byłem jednym z najwyższych, stałem przy kratce i próbowałem rozpoznać dokąd nas wiozą. W pewnej chwili zorientowałem się, że jedziemy w kierunku Włodawy. Z jednej strony przypuszczenia co do "białych niedźwiedzi" zaczęły nabierać realnego kształtu, ale z drugiej była taka możliwość, że wiozą nas do więzienia we Włodawie. Po dojechaniu do miasta znaleźliśmy się na skrzyżowaniu dróg, z których jedna prowadziła w kierunku więzienia, druga zaś w kierunku Bugu. Konwój skierował się w stronę Bugu, co wskazywało, że jedziemy na zsyłkę. Niepewność i strach trwały kilka minut. Okazało się, że milicjanci zgubili drogę i przez pomyłkę zamiast do więzienia dojechali nad sam Bug. Tutaj dopiero dowiedzieli się od pierwszych napotkanych ludzi, że minęli drogę do włodawskiego więzienia. Ostatecznie do więzienia dojechaliśmy około godziny szóstej rano. Pamiętam to dokładnie, gdyż wychodząc z „lodówki” w tle usłyszałem przemówienie Jaruzelskiego, które zostało nadane o szóstej rano.
Pomimo aresztowania humor nas nie opuszczał. Byliśmy przekonani, że to wszystko wcześniej czy później i tak szlak trafi i wyjdzie na nasze. Podział był tylko na takich, którzy uważali, że potrwa to do wiosny i na takich, że skończy się szybciej. Refleksja o tym, że będzie to trwało dłużej przyszła dopiero później.
 
Z archiwum Zakładu Metodologii Historii UMCS