Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Święta i obrzędy religijne w rodzinie Wójtowiczów

Rodzina Wójtowiczów jako rodzina dwuwyznaniowa (katolicko-prawosławna) obchodziła święta dwukrotnie – najpierw według kalendarza łacińskiego, a potem według greckiego. W ten sposób szanowano obydwa wyznania.

Janina Smolińska: W związku z tym, że rodzice byli różnych wyznań, więc u nas w domu odbywały się podwójne święta. Prawosławny kalendarz jest ruchomy, więc te święta, które się nie pokrywały u nas były zawsze dwukrotnie obchodzone i tatuś nie miał nic przeciwko temu, a mama nadal uczęszczała do cerkwi i nawet uczęszczała do chóru cerkiewnego i bardzo wiernie oddawała się udziałowi w pracy tego chóru cerkiewnego.

Mój Tatuś, jeśli chodzi o rozdwojenie pod względem religijnym był bardzo tolerancyjny. Absolutnie nie był przeciwny temu, żeby mama nadal została, tak jak sobie życzyła, prawosławną, żeby uczestniczyła w życiu cerkwi, w ogóle parafian, rady cerkiewnej, itd. Moja Mama przez 30 lat śpiewała w chórze cerkiewnym. I pewnie w dowód wdzięczności starała się postępować w ten przepisowy sposób, że szanowała nasze święta katolickie. To oczywiście zależało od kalendarza, bo jeśli chodzi o ruchome święta to wtedy obchodziło się u nas i nasze katolickie i mamy święta prawosławne. Świętowaliśmy podwójnie i to było mniam-mniam. Nawet cieszyliśmy się z tego powodu bardzo. I okazja była do przyjmowania gości, a rodzice prowadzili dom otwarty, byli bardzo gościnni – jak Rosjanie zresztą.

 

Spis treści

[RozwińZwiń]

ŚlubBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Antonina i Franciszek poznali się w Moskwie, zakochali się i chcieli się pobrać. Napotkali jednak pewne trudności... Oto, jak opowiada o tym ich córka: Z czasem młodzi postanowili pobrać się, powiadamiając Rodziców Mamy, którzy się jednak temu bardzo sprzeciwili. Szczególnie Dziadzio odniósł się do tej sprawy z ogromną dezaprobatą, ażeby ją uwypuklić bardziej i podkreślić swoje stanowisko mówił: „za Polaczyszszszka nikagda” (za Polaka – nigdy). Celowo tak akcentował „szsz”, chcąc w ten sposób dać do zrozumienia Tacie, jak bardzo Rosjanie, jeszcze Ci z przed I wojny światowej nie lubili polskiej mowy, mówili, że jest sycząca jak „głos żmiji”.

Dziadziowie mieli piękne mieszkanie w Moskwie, przy dworcu głównym, każdy miał swój pokój, więc moja Mama, w ramach protestu, po powrocie z pracy zamykała się w tym swoim pokoju i udawała głodówkę. Dlaczego ja mówię udawała? Oczywiście, że udawała, dlatego że zanim wróciła do domu, to w stołówce pocztowej zjadała obiad. Babcia chodziła, płakała i do Dziadziusia ze łzami, z prośbą ogromną „Semion ustąp, ona nie przychodzi do kuchni na posiłek, ona z głodu umrze, ona do nikogo nie odzywa się... ” . No w końcu jakoś dziadziuś zmiękł i zgodził się na ten ślub. Ślub w cerkwi rodzice brali. I nie było innej możliwości! I w związku z tym nawet mój Tata musiał chwilowo stać się prawosławnym. I dlatego na niektórych zdjęciach figuruje jego podpis: Franc Andrejewicz. Jego imię Franc – od Franciszka – i Andrejewicz to „otczestwo” – od imienia mojego dziadzia, czyli taty taty. Ceremonia ślubna bardzo uroczysta, okazała. Ja to z autopsji mówię, bo przecież bardzo często bywałam z mamą w cerkwi i bardzo pilnie, z wielką uwagą przyglądałam się tym wszystkim nabożeństwom, ceremoniom, itd., bo ogromnie mnie się to podobało.

PogrzebBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Pobyt w Moskwie w pierwszych latach po rewolucji był dla rodziny Wójtowiczów trudnym czasem. Prawdziwą tragedią była epidemia tyfusu i cholery, która pochłonęła mnóstwo ofiar. Spośród ośmiu osób rodziny – sześć chorowało. Rodzeństwo Antoniny zwalczyło chorobę, ale rodzice nie przeżyli. Oto, jak o ceremonii pogrzebu opowiada wnuczka zmarłych dziadków: Pochówek odbywał się w nocy, po kryjomu, żeby się nie wydało. W tradycji prawosławnych zmarły aż do momentu opuszczenia zwłok do grobu leżał w otwartej trumnie przez trzy dni w domu. W trakcie wyprowadzenia z domu do cerkwi lub do kaplicy cmentarnej trumna ze zwłokami była cały czas otwarta. Przez cały czas trwania tych czynności chór cerkiewny śpiewał żałobne pieśni aż do miejsca pochówku. Nad grobem modlitwy prowadził batiuszka w towarzystwie chóru, kropił zmarłego święconą wodą i dopiero wtedy zakładało się wieko i opuszczał się trumnę do grobu. Przez cały czas towarzyszył temu śpiew chóru cerkiewnego aż do momentu, kiedy grób został zamknięty, a potem następowała jego dekoracja. Każdy z uczestników pogrzebu miał w ręku zapaloną dużą woskową świecę, a batiuszka, a wraz z nim służba cerkiewna, która opiekowała się krzyżem i żałobnymi chorągwiami, opuszczała cmentarz, kiedy trumna została już na tyle zabezpieczona, że nie było jej widać.

ChrzestBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Janina i jej brat zostali ochrzczeni w Moskwie w obrządku prawosławnym. W tym okresie wszelkie praktyki religijne nie były mile widziane przez władze sowieckie, dlatego chrzest odbywał się nocą, w tajemnicy.
Tak opowiada o tym Janina: Ja i mój brat byliśmy chrzczeni w Moskwie. I to ciekawostka, bo byliśmy chrzczeni w warunkach konspiracyjnych, ponieważ to było po rewolucji, więc religijni ludzie i religijne zwyczaje, obrzędy nie były mile widziane. Przeciwnie – nawet były zwalczane. Trzeba było sobie batiuszkę, tzn. księdza prawosławnego, najlepiej blisko znajomego, umówić i najczęściej w nocy odbywał się ten chrzest. Chrzest trwał długo, w ogóle wszystkie obrzędy cerkiewne bardzo długo trwają. Nawet bez względu na to, że bohaterem tej uroczystości było maleńkie dziecko. Ale mimo wszystko chrzest trwał długo i nawet, żeby nie wiem jak było zimno w cerkwi, to całe dziecko było zanurzane w takiej głębokiej misie z wodą.

Pierwsza Komunia ŚwiętaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Mając 9 lat, Janka przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej, była wówczas uczennicą gimnazjum pani Sobolewskiej w Lublinie. Tak o tym opowiada: To już było w obrządku katolickim... W tym okresie, kiedy sprowadziliśmy się do Lublina (...) był bardzo wrogi stosunek społeczeństwa polskiego – ja nie wiem, czy tylko do Rosjan, czy do wszystkich emigrantów. My byliśmy prześladowani, z racji tej, że przyjechaliśmy z Moskwy, że Mama pozostała nadal prawosławna i do końca życia była prawosławną i nie wypierała się swego rosyjskiego pochodzenia... Wykrzykiwano za nami „Kacapy! Kacapy! Kacapy!” a to było określenie bardzo przykre, upokarzające i mój Tatuś postanowił wtedy, oczywiście za zgodą Mamy, załatwić w parafii sprawę przepisania mnie i brata z wiary prawosławnej na wyznanie rzymskokatolickie. Nie było problemu, bo chrzest prawosławny tak samo był ważny jak chrzest katolicki. To chrześcijaństwo i to chrześcijaństwo, inny tylko obrządek, inne wyznanie... Tatuś musiał przedstawić dwóch świadków, którzy uczestniczyli w spisaniu metryki kilometr długiej, bo wszystko tam musiało być napisane: kto, skąd, co i dlaczego... A tymi świadkami byli serdeczni koledzy tatusia. Mając 9 lat, przystąpiłam do Pierwszej Komunii Świętej. Przygotowywał mnie prefekt szkolny, ksiądz Guminiczek. Co za człowiek! Boże! Tak sympatyczny, tak oddany uczennicom...

Wielkanoc prawosławnaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Procesja Wielkanocna w cerkwi trwała od północy do czwartej rano... Mnóstwo było śpiewania. Najczęściej powtarzał się taki fragment: „Christos woskriesien i zmiertwi zmiertwy śmiert popraw żywot wieczny darował”. To trzeba było w czasie procesji powtórzyć 900 razy!!! Więc musiała ta procesja długo trwać. A to oznaczało taką radość z tego faktu, że Pan Jezus zmartwychwstał. To znaczy: „Chrystus zmartwychwstał z martwych, śmierć pokonał i życie wieczne nam darował”. A potem trzeba było wyjść z jajkiem i całować się. Całowali się wszyscy. Dosłownie wszyscy. Składali sobie życzenia, powtarzali „Christus woskriesien” i buzia, buzia.