Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Lubelska cyganeria – atmosfera

 

Środowisko "Reflektora" wytworzyło wokół siebie krąg osób będących rodzajem cyganerii. Żeby tak się stało, musiały zaistnieć do tego pewne warunki. Pisze o tym Józef Łobodowski.



Józef Łobodowski: Co nas wszystkich łączyło w dość sennym, mimo uniwersytetu i licznych instytucji kulturalnych, środowisku prowincjonalnym? Czy tylko bezpośrednie sąsiedztwo? Żeby zapukać do okna pokoju Czechowicza, wystarczyło skręcić ze Staszica na Radziwiłłowską, skąd do redakcji „Kuriera” było sto kroków, do Semadeniego – trzysta. Obijaliśmy się o siebie na każdym kroku, jakże więc nie miało dojść do zbliżenia.
    Ale nie tylko to. Ambicje osobiste ludzi o tak bardzo odmiennych indywidualnościach znajdywały wspólny mianownik w zamiłowaniach regionalnych, w sentymencie do miasta urodzenia, czy chociażby tylko zamieszkania.1 

Wacław Gralewski: Ludzie, którzy nas otaczali i którzy się do nas garnęli, nie stanowili w ścisłym tego słowa znaczeniu cyganerii, ale lubili ten styl życia i ton swobody, które cyganeria reprezentowała. A były to przecież czasy, kiedy dyscyplina towarzyska i jej kategorie stanowiły niemal normę społeczną tak silną prawie jak normy prawne. Toteż ta atmosfera nieskrępowania i wolności wypowiedzi na każdy temat pociągała wielu. W naszym gronie oddychano innym powietrzem i dlatego widywano tu ludzi różnych kategorii – i sędziów, i adwokatów, i wybitnych aktorów, i lekarzy, i inżynierów, i filozofów perypatetyków bez określonego zawodu.2 

W wielu wspomnieniach możemy odnaleźć opisy tych spotkań, ich atmosferę jak też nazwiska osób biorących w nich udział: 

Andrzej Modrzewski: Stworzyło się grono [...] o charakterze towarzyskim. [Nastąpiło] zbliżenie z rodziną zarówno doktorowej Arnsztajnowej, jak z rodziną jej syna Jana. [...] Ta grupka często się spotykała i dość chętnie lubiła taki nastrój, jaki bywał w restauracji. Tam się wszyscy spotykali.3 

Wacław Gralewski: Zarówno nasze środowisko poetyckie (mam na myśli „Reflektora”), jak i dziennikarskie za kołnierz nie wylewało. Knajpa była czymśw rodzaju stajni Pegaza, do której po trudach dnia chętnie dążyliśmy, no i w gronie przyjaciół niejedna pękała buteleczka.4 

 

Konrad Bielski: Spotykaliśmy się często, był okres, że nawet codziennie. Oblegaliśmy stolik wraz z licznym gronem kolegów w kawiarniach i knajpach i bez końca toczyły się biesiady lub zażarte spory. 5
    [...] W niedzielne popołudnie, zeszliśmy się w większym gronie w kawiarni. Był, o ile sobie przypominam, Czechowicz, Gralewski, Grędziński, a więc „Reflektor” in corpore, i jeszcze paru innych. Gwarnie było i wesoło, jak to zwykle przy naszym stoliku. Przysiadł się do nas Arnsztajn.

Okazją do spędzenia wieczoru w lokalu były wiele. I tak na przykład większość spotkań autorskich „Refl ektora” kończyła się w knajpie. Konrad Bielski przywołuje nawet opis takiego spotkania. Oto po wieczorze autorskim grupy „Reflektor”, który odbył się 28 marca 1925 w Sali Towarzystwa Muzycznego (Gmach Teatru), wszyscy poszli na kolację: 

Konrad Bielski: Pieniądze […] uzyskane ze sprzedaży biletów, przeznaczyliśmy na kolację, którą urządziliśmy w jednym z gabinetów restauracji „Europy”. Oprócz autorów wzięło w niej udział kilku jeszcze zaproszonych przyjaciół. Było naprawdę bardzo wesoło i przyjemnie. Wszyscyśmy się prześcigali w dowcipach i trafnych powiedzonkach. Alkohol, konsumowany obficie, nie zaciemniał, lecz rozjaśniał umysły. Nie obyło się bez wewnętrznego kameralnego wieczoru autorskiego, improwizowanego na własny użytek.

W 1924 roku reflektorowcy zorganizowali wieczór autorski, na który zaproszeni zostali: Anatol Stern, Bruno Jasieński i Stefan Kordian Gacki. 

Konrad Bielski: Wieczór się udał znakomicie, a później podejmowaliśmy gości w restauracji.

Jeszcze inną okazją do spotkania towarzyskiego w lokalu bywał spektakl obejrzany właśnie w lubelskim teatrze:


Konrad Bielski: Po spektaklu trzeba było dokładnie omówić odebrane wrażenia i przedyskutować sztukę. Najwłaściwszym miejscem po temu była oczywiście któraś z knajp. Kilka czołowych restauracji starało się pozyskać publiczność premierową. Moda się zmieniała. To lokal „Pod strzechą” to „Europa” lub „Wiktoria” były en vogue. [...] Najpierw wszyscy chodzili po teatrze „Pod strzechę”. [...] Była [to] elegancka restauracja z palmami, basenem itd. Ale po wielkiej awanturze, jak tam pewnego wieczoru powstała[...] aktorzy lokal ten opuścili, a za nimi i inni bywalcy, i przenieśli się wszyscy do „Europy”. [...] [Później] zaczęły się złote dni „Wiktorii”.

    W każdy piątek po premierze, długa, wąska sala restauracyjna [„Wiktorii”] nie mogła pomieścić swych gości, stoliki były zamawiane już na parę dni naprzód. Wesoła zabawa przeciągała się zazwyczaj do rana. Sprzyjającą okolicznością było to, że był to okres dewaluacji. Pieniądze otrzymane rano, pod wieczór już traciły na wartości. Trzeba było je szybko wydawać.9

    Wiele [...] różnych typów ciekawych i malowniczych przewinęło się wokół stolika w „Wiktorii”. […]
Zdarzało się czasem [...], że nad ranem [...], łączyły [się] stoliki, mieszało się towarzystwo i panowało ogólne gaudium.10 

Na te popremierowe, knajpiane szaleństwa trzeba było oczywiście mieć pieniądze, a z tym bywało różnie: 
Konrad Bielski: Oczywiście to niecogrosza kosztowało i dlatego też rozmiar fety zależał od naszych możliwości gotówkowych. Czasem starczyło tylko na kawę i to „bosą”, to znaczy bez kropli alkoholu, przeważnie jednak nasze menu stanowił sznycel „po męsku”, podlany odpowiednią porcją wódeczności. Nie raz zdarzało się, że kompanię powiększali nasi zamożniejsi przyjaciele, lub któryś z nas otrzymał niespodziewanie większą gotówkę, no to wtedy laba była na całego. […] 

 Bywając często w knajpach i to przeważnie po teatralnych premierach – siłą rzeczy musieliśmy się spotykać ze światem aktorskim. Aktorki i aktorzy w tych czasach przeważnie nie byli ludźmi „rodzinnymi”, ustabilizowanymi [...]. Większość [...] prowadziła życie tak zwane „cygańskie”. Koczowali po hotelach lub pokojach umeblowanych – miejscem pracy był teatr, miejscem rozrywki i wzajemnych spotkań towarzyskich – knajpa.11 

    Atmosferę spotkań lubelskiej bohemy doskonale oddaje Oda Bielskiego. 
Konrad Bielski: Napisałem swoją Odę, która była poniekąd syntezą naszych ówczesnych przeżyć alkoholowo-knajpiarsko-poetyckich. [...] patronował mi wielki Apollinaire. [...] Moja Oda miała wielkie powodzenie, krążyła w wielu odpisach, zanim została wydrukowana. Od tej pory do koniecznego rytuału naszych seansów pijackich należała recytacja Ody. Wiersz był dedykowany Stefanowi Jaraczowi.12 

 

Oda do wina 13

nudą rzygają żółte afiszów płachty
męczy nas uścisk ulic i miasta strojne planty
stuk tysiąca taksistów czkawka szklistych placów
ostrołuki pałaców rzucają spleenu race
krzykliwi sprzedawcy gazet jakie męczą oko i ucho
dławi fabryczny dym huk tramwajów odbija się głucho
lamp elektrycznych zrąb świeci jasno na błękitnem polu

jedyne co nam zostało to religia alkoholu
zmysłów łagodny czad bladych twarzy znużone pejzaże
mniejszym niż my stawiają posągi ołtarze
a nam którzy nawylot znamy życia tajniki
została tylko reklama ulotki i dzienniki
olbrzymie ogłoszenia po trzysta złotych za stronę
wina czerwone i białe wódki żółte i zielone

pamiętasz pewnie z dzieciństwa srogie przestrogi matki
gdyś się zbliżał niebacznie do kwadratowej karafki
butelki z których złote wznosiły się zapachy
zamieszkiwały larwy czerwonookie strachy
modre źrenice śliwek pływały w spirytusie
(kto wódki dużo pije umrzeć koniecznie musi)
a szklane szyjki w szafi e sucha na stole mięta
śniły mu się po nocach jak siedmiodniowe święta

oto siedzisz już w zgiełkliwej knajpie przy tobie blada dziewczyna
jesteś senny i syty na stole flaszki wina
przed tobą wszystko otwarte jak drzwi publicznego domu
jeździ po całym świecie sam i nieznany nikomu

wieszasz na baobabach balony napęczniałe
płyniesz po missisipi i walczysz z wód nawałem
w wodospadach niagary kąpiesz łysawą głowę
i w dahomeju całujesz prawdziwą murzyńską królowę
kobiety wszystkich stref podają ci piersi nabrzmiałe
z maleńkich sutek w kieliszki sączy się wino białe

widziałem blade panienki wyschnięte za sklepową ladą
(siedziały w niedzielę w cukierni przy smukłych szkłach z oranżadą
a w oczach rozszerzonych od nadmiaru atropiny
marzyły się złote morza całe morza złotego wina)

w czarnej portowej tawernie już nie znajdziesz słodkich win
spożywasz tanie konserwy i pijesz z flaszki dżin
morze ci pachnie muskatem wiatr w szyjki zielone śwista

ostatnich romantyków zgubiła woda ognista
w paryżu wezuwjusze szampana tryskają w górę
na ukrainie piją spirytus i politurę
po dwuch butelkach murzyn jest przyjacielem anglika
jeden jest duch alkoholu od zwrotnika do zwrotnika
o najpiękniejsza z chorób biała gorączko

gdy wszystko jest ci bliskie wszystko proste niezmienne
gdy cud weselny w kanie powtarza się codziennie
szósty zmysł ludzkość całą w mózgu twym jednoczy
i pełen jesteś męki która jest szczytem rozkoszy
i jeden tylko miraż marzy się i nęci
puchar najbardziej wonny przejrzysty pełen śmierci
wychyl go wychyl

do dna

 

Odę, recytowaną na spotkaniu autorskim „Reflektora” w Chełmie przez Bielskiego, zapamiętał Mrozowski: Z wierszy, które mówił Bielski, pamiętam Odę do alkoholu, która do dziś jeszcze robi na mnie wrażenie. Trzeba było słyszeć jak „pan Konrad” dźwięcznym i pewnym głosem roztaczał przed słuchaczami uroki narkotyku, sam zresztą będąc pod jego wrażeniem.14 

    Żartobliwym dopełnieniem obrazu życia lubelskiej bohemy są niektóre tytuły książek z Nowości lubelskich:
ARNSZTAJN JAN, dr., kawaler Krzyża Niepodległości. Marskość wątroby a szopkowatość mózgu (Badania nad Tomaszem Ptakiem i Karolem Witem). Lublin 1930. Nakład M. Lisowskiego.
BIELSKI KONRAD. Nocny przewodnik po Lublinie (Wstęp do „Wiktorji”) Lublin 1930. Nakład Klubu Pornografów.15
GRALEWSKI W., redaktor. Bitwa pod Radzymińskim (Studjum z taktyki towarzyskiej). Lublin 1928.16

    Nieodłącznym elementem spotkań towarzyskich były spacery: 
Konrad Bielski: Weszło już u nas w zwyczaj, żeby po wyjściu nocą z knajpy, lub przy jakiejś innej okazji towarzyskiej, pójść na Stare Miasto, pochodzić, podumać, a koniecznie spojrzeć na Lublin z górki przy kościele Dominikanów. W tych eskapadach trasa nasza wiodła przez ulicę Złotą (jest również wiersz Czechowicza pt. Muzyka ulicy Złotej). A na ulicy Złotej pod numerem drugim stoi dom, z którym się łączy dla mnie mnóstwo wspomnień.17

 

Przez środowisko „reflektorowców” przewinęło się wiele osób, które tworzyły jego koloryt i atmosferę. Warto wspomnieć o dwu wyjątkowych i zupełnie zapomnianych osobach. Konrad Bielski wspomina Jankę Zagrobską:

    Niezwykle piękna brunetka, była naszą rówieśnicą i przyjaciółką. Nazywaliśmy ją nawet markietanką grupy „Reflektora”. Bywaliśmy częstymi gośćmi u nich [Zagrobskich] w domu. Janka skończyła polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, była inteligentna i wykształcona. Doskonały towarzysz wielu naszych biesiad. Miała takie dziwne szczęście, że kochało się w niej bez pamięci kilku poważnych starszych panów – oczywiście bez wzajemności. Rwała się dożycia, jakby wiedziała, że jest naznaczona stygmatem śmierci. Może i wiedziała. W końcu porwał ją teatr. Oddała się scenie z całą pasją i namiętnością. W tamtych czasach, żeby być aktorką, trzeba było mieć zdrowie i dużą wytrzymałość fizyczną. A ona właśnie tego wszystkiego nie miała. W dodatku niefortunna miłość do kolegi aktora dużo starszego od niej, cygana i wagabundy – dokonała reszty. Płonęła, aż się spaliła.18 

Natomiast Gralewski w Ognistych kołach wspomina Kazimierza Wójcika, który razem z Domińskim był świadkiem śmierci Czechowicza w 1939 roku: 


    Kazio Wójcik [...] pełnił funkcję adiutanta przy osobie atamana Łobodi. Żywy i ruchliwy, wpadał czasami w charakterystyczną zadumę, z której wyzierał odcień głęboko w nim tkwiącej ale świadomie ukrywanej melancholii.
    Kazio Wójcik poetą nie był. Nie wiem, czy miał w ogóle jakiekolwiek osobiste ambicje literackie. Raczej nie. Był fanatycznym miłośnikiem literatury i środowisk poetyckich. Z zawodu pracownik księgarski, z książkami był mocno powiązany. Czytał wiele i wiedział wiele. Ale skromny ponad miarę nigdy na front nie wysuwał własnej osoby. Cieszył się z sukcesów przyjaciół i czuł się szczęśliwy przebywając w ich gronie. Do atamana przylgnął na całego. Kazio posiadał zdolności recytatorskie, toteż często recytował wiersze na wieczorach autorskich, szczególnie za tych twórców, którzy mieli zaszarganą wymowę.

 

Przejawiał również duży talent organizacyjny, toteż jemu powierzano sprawy praktyczne, jak wynajmowanie sal, przygotowywanie afiszów, załatwianie formalności. Inkasował należność za bilety i pokrywał rachunki bieżące. Sława Kazia wzrastała stale. [...] Przy jakiejś większej wódce, w której i my, poeci starszego pokolenia, braliśmy udział, postanowiono wydać Kaziowi tomik poezji. Ponieważ jednak delikwent kategorycznie odżegnywał się od pisaniny, zdecydowano, że tomik będzie przygotowany systemem składkowym. Każdy z obecnych napisze co najmniej jeden wiersz, który Kaziowi odda na własność.

 

    Aby było trudniej zgadnąć, każdy z ofiarodawców ma napisać utwór w stylu innego poety. I tak Czechowicz jak Łobodowski, Łobodowski jak Michalski, ten znów jak Grędziński itd. Niech później historia literatury meczy się, aby dociec dlaczego uzdolniony poeta, Kazimierz Wójcik, autor jednego za to interesującego tomu poezji, pisał pod takim zbiorowym wpływem. Wiersze miał poprzedzać wstęp, w którym Wójcik powinien czytelnikom wyłożyć swe credo poetyckie i naświetlić swoje drogi dojścia do poezji. Wstęp ten miał też być pracą zbiorową. Pomysł był dobry i stałby się swoistym ewenementem, gdyby go zrealizowano.



    Czechowicz przez pewien czas w knajpce czy kawiarni podchodził do stolików, przy których siedzieli ludzie pióra, i nadstawiając kapelusz prosił: – Co łaska na biednego Kazia. Może być wierszyk, fraszka lub epigramat. [...] Dla Kazia grono jego przyjaciół – poetów było więcej niż rodziną, adorował ich z całego serca.19
 

 

Przypisy:
1 Józef Łobodowski, O cyganach i katastrofi stach (I), „Kultura” 1964, nr 7/8, s. 40.
2 Wacław Gralewski, Kibic wspaniały, w: tenże, Ogniste koła, Lublin 1963, s. 136-137.
3 Wspomnienia Andrzeja Modrzewskiego podczas spotkania z okazji 10-tej rocznicy śmierci Konrada Bielskiego, które odbyło się w Muzeum im. Józefa Czechowicza. Sporządzony tamże zapis rozmowy udostępnił Józef Zięba.
4 Wacław Gralewski, Stalowa tęcza, Warszawa 1968, s. 94. 
5 Konrad Bielski, Most nad czasem, Lubin 1963, s. 187.
6 Tamże, s. 239.
7 Tamże, s. 177.
8 Tamże, s. 139.
9 Tamże, s. 127-128.
10 Tamże, s. 133.
11 Tamże, s. 129.
12 Tamże, s. 197.
13 „barykady” 1932, nr 1, s. 12-13.
14 Wacław Mrozowski, Cyganeria, Lublin 1963, s. 9.
15 Józef Czechowicz, Nowości lubelskie. Katalog regionalny najwybitniejszych autorów miejscowych, Lublin 1931, s. 3.
16 Tamże, s. 7.
17 Konrad Bielski, Most…, s. 235. 
18 Tamże, s. 199. 
19 Wacław Gralewski, Wataha atamana Łobodi, w: tenże, Ogniste koła, s. 170-171.
 
 


Źródło:
"Scriptores" nr 30 (2006)  
Zobacz cały artykuł w wersji PDF>>