Pamięć moja sięga bardziej Świerszczowa, ale później wędrowałem z ojcem dużo razy do Rokitna, i ta pamięć mi utkwiła, też taka dziecinna, jeszcze z tego opowiadania trochę o ojcu, później z tych przeżyć. Przeważnie ze Świerszczowa to się szło pieszo do Rokitna. A to jest razem przecież ponad dwadzieścia parę, trzydzieści kilometrów.
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "Rokitno"
Mój dziadek był rolnikiem i był w 1905 roku zabrany przez Ruskich, bo tam przecież Rosjanie byli, do wojska i był w Mandżurii, walczył tam. Później był ranny i go zostawili. Później przez całą Rosję wędrował, prawie samotnie. I wrócił do Rokitna. Nie wiem, w którym dokładnie roku.
Urodziłem się we wsi Rokitno, powiat Lubartów, województwo Lublin. Chrzest [miałem] w kościele Niemce koło Lublina. Mieszkałem tam krótko, chyba rok, może dwa. Później wyprowadziliśmy się, ojciec sprzedał tą swoją ojcowiznę i kupił w Świerszczowie, dawniej to był powiat chełmski, później powiat włodawski, później to się zmieniało, gmina Cyców. Miałem już osiem lat chyba jak stamtąd śmy się wyprowadzili do Łęcznej. Później mieszkałem w Łęcznej przez dwa lata. W Łęcznej chodziłem do klasy piątej i szóstej szkoły podstawowej. A później...
Urodziłam się 11 października 1928 roku w Rokitnie na Wołyniu. Rokitno, powiat Sarny. Tam była rodzina ojca jeszcze wtedy, ale teraz ja nie mam nikogo już z rodziny, ze strony mamy, ze strony ojca, to ja nie mam nikogo. A wtedy to była ta rewolucja, to i dokumenty różne poginęły i ludzie poumierali. Dziadkowie moi ze strony mamy i ze strony ojca, to też właśnie stamtąd pochodzą, z Wołynia. Mama moja się wychowywała na przykład w Korcu na Wołyniu, a...
Miałam straszne przeżycie, [kiedy było] ostatnie bombardowanie Lublina, [radzieckie], w [19]45 roku*. Największe, nawet większe jak w [19]39 roku. Byłam sama w Lublinie, dlatego że mama pojechała na wieś i zwoziła brata. Byłam sama na tej Lubartowskiej. Na Cyruliczej mieszkał jakiś pan, on był ze wsi Rokitno pod Lubartowem. Wtedy tak zwanych „junaków” brali, młodych mężczyzn. On znał moją mamę i ona musiała mu powiedzieć, że jedzie i że ja jestem sama. Późno wieczorem zaczęło się to bombardowanie, już wszyscy...
[…] a kiedyś jak ktoś mył ręce, trza było poliwać ręce wodu to trzy razy, tak jak ksiądz chrzci dziecko, trzy razy, trzykrotnie leje wode na czoło po troszku, bo przeć dużo nie naleje, tak i na ręce trzeba było trzy razy polać, żeby sobie ten ojciec czy ktoś ręce umył. Nie było tak jak teraz, ze sobie weźmie do kranu, otworzy i tego. […] Tak jak chrzest, bo jak się chrzci, to ksiundz tak trzykrotnie, to ręce tak samo...
Len siały, później trza było to międlić, pocierać, czesać, prząść, no to przątki schodziły się jedne do drugich z kołowrotkami i tam były róźne pogadanki, tam róźnie sobie gadały. […] Płótno, późni szyły i ludzie miały cały czas robote, a teraz to tak wszystko idu maszyny, kto tam sprząta pola, znowu taki jak my to już do roboty się nie nadajem, tylko tyle że się posiedzi i to trudno jest usiedzieć.
Przecież jeszcze jak Matka Boska uciekała z Jezuskiem i podeszła do osicy, żeby się skryć, to osica się bała, trzęsła się i czego teraz cały czas trzęsie się to drzewo, z osicy te liscie chodzu. A poszła pod leszczyne, to leszczyna tak ładnie się rozłożyła, przykryła, żeby jak co Herod chciał zabić Pana Jezusa. I pod leszczynu nie trzaska, jak stanie człowiek to nie trzaska.
A jak się było w polu, to trza było […] bo po zachodu słuńca, to na diabła się robi i już nie można było, nawet żeby tam było dokuńczyć, to już się nie dokuńczyło, tylko zabirać się z pola, bo słunko zachodzi, to już na diabła się robi.
Zofia Kowalczyk: W Wielki Czwartek w Wielki Piątek, to się chodziło do źródełka. Maria Przysiadla: W olszynach tych to jest źródło, to przecież takie starsze ludzie przychodziły, myły się, że to nie będzie wrzodów. I wode brały, żeby od kaszlu butelki i piły, że to będzie na polepszenie. [...] Przed wschodem słońca.
[...] bo jak kiedyś to była taka prościutka [wierzba] , takie miała te liście, pręcie w góre i jak szła, ja nie wiem kto to mógł być z dzieckiem, czy Matka Boska i chciała się skryć i tak wierzba nie, una nie będzie opuszczać sie, una jest ładna ma prościutkie tego, a to dziecko machnęło ręką, do dołu się wszystko zsunęło i od tej pory nie ma już wierzbów tego, żeby rosła prościutko, tylko są pokoślawione. To dziecko ręką machnęło...
A wianki, to się dawało, jak się krowa ocieliła do picia, że kszyło się, bo to były zioła różne. A teraz inne trzymają, bo to jak ktoś umarł, to pod głowe. […] No, żeby na zielu człowiek leżał.
Chleb był kładziony [ w podwalinę] i ten chleb, tam u nas jedne rozbirały ten dom, ten chleb taki ładny był, że usechł w papierze, bo inne to podkładały butelki z wódku.
W niemieckiem lesie, jak tam na tym pokrzywym dole, jak jechał ktoś, to musi to diabeł tam skoczył, bo jakieś takie zwierze, a teraz tego nie ma, to było, ludzie opowiadali. […] No na wóz skoczył, że kuń nie mógł uciągnąć, to takie było jak zwierze, jak coś. To ludzie mówiły, ze to [diabeł] .
„A ty krzaku okuraku, daj mi męża tego roku!” To tylko mówiły, jak na ten, zaczynały, jak to było, przed adwent, to wtedy to podchodziły do tego: „Krzaku, okuraku, daj mi chopa tego roku!” […] „A ty krzaku okuraku, daj mi męża tego roku!” […] A to do drzewa jakiegoś i tak go tłukły i tem kijem czy czymś.
Zmiany [na wsi są] bardzo głębokie, tradycja ustna została zepchnięta i niestety niewiele z niej jest wprowadzone do obiegu w nowych warunkach. Uświadomiłem to sobie jak byliśmy niedawno w Krasiczynie, miejscowości gdzie mój brat był długi czas proboszczem. Myśmy tam jeździli ze studentami na badania, i z Krasiczyna nagraliśmy bardzo dużo; po kilkukrotnych pobytach nagraliśmy spory materiał. Część tego materiału, na przykład wspomnienia z czasów wojny opublikowane zostały w „Etnolingwistyce”, bardzo były chwalone przez recenzentów w Krakowie. „Są ludzie i...