Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "okres powojenny"
Nazywam się Ewa Walecka Kozłowska. Urodziłam się w Ręcznie 1 grudnia 1922 roku, powiat Piotrków Trybunalski. Rodzice mieli majątek ziemski. Do szkoły chodziłam w Piotrkowie Trybunalskim do chwili [wybuchu] wojny, a później chodziłam na komplety. Uczyłam się w domu, prywatnie. Po wojnie starałam się kontynuować edukację, ale niestety nie mogłam się uczyć. Zupełnie miałam zanik pamięci. Nic mi do głowy nie przychodziło. Nie mogłam kompletnie się uczyć. Tak że niestety edukację szybko zaniechałam po prostu. Ale wyszłam za mąż za...
Pani Wanda już jakimś cudem w naszym baraku była, nasze okna wychodziły na rewir obozowy, czyli szpital. O świcie pani Wanda mnie woła do okna, mówi: „Zobacz, Ewuniu, przyjeżdżają z Czerwonego Krzyża ciężarówki, zabierają chore do Szwecji na leczenie”. A ja mówię: „Pani Wando, na pewno nie do Szwecji. Tu mówią wszyscy, że zatopią w jeziorach pobliskich”. „Nie. Ja czytałam gazety”. Jakieś strzępy gazet znajdowała, a znała świetnie niemiecki, i przeczytała, że książę Bernadotte, Szwed, zawarł układ z Himmlerem, że...
Popłynęłam razem z Niusią Orzechowską, ona była z Piotrkowa, i z jeszcze jedną koleżanką. W Gdyni przesiadamy się na pociąg. Pociąg był jeszcze nieoświetlony, szyb nie było w oknach, zatłoczony. Tłok niesamowity! A każda z nas jest objuczona paczkami, walizeczkami, walizkami. Ja miałam siedem walizek i neseserów, bo Szwedzi nas tak obdarowali, że dla każdego członka rodziny miałam prezent. Mimo tłoku ani jednej rzeczy nam nie ukradziono, ludzie wiedzieli, że my z obozu, jeszcze nam pomagano nosić te bagaże. Nagle...
Popołudnie, bardzo dobrze słychać armaty, strzały, bomby. Jest godzina piąta. Oczywiście, pierwsza to była randka, no bo ja byłam zakochana, on też. No, to jak to? Myśmy mieli na randce nie być? Byliśmy na randce i na tej randce nie byliśmy długo, bośmy się bali, bo to już Lublin był w takich dymach dużych, bo tu już pod Lublinem trwały boje, trwały już jakieś starcia z Niemcami. I już my żeśmy się bali. I jak już żeśmy się pożegnali, godzina...
Byłam w liceum pedagogicznym, chyba już byłam pierwszy rok i tam chyba ogłaszali, bo tam mieliśmy kapelana swojego, przychodził ksiądz, potem zabrali oczywiście, bo to komuna wszystko likwidowała. Na początku to jakoś się to wszystko formowało na dobre, a potem komuna kładła łapę i koniec, i zabierała. Potem był biskupem ten ksiądz, co był kapelanem naszym i on właśnie ogłosił, że będzie uroczystość, że będzie wojskowa uroczystość, że będzie odprawiona msza w intencji tych pomordowanych, zabitych, bo Niemcy część zabili,...
[Tam] teraz jest klinika okulistyczna, kiedyś były siostry w tym budynku. To taki pałacyk, ten pałacyk był zajmowany przez te siostry. Za komuny to oni wyrzucili, dali jakieś inne pomieszczenie siostrom, a zabrali ten pałacyk i siedzieli w tym pałacyku, mieszkali w tym pałacyku. Tam na dole była szopa, bardzo duża szopa, a tam były straszne zarośla. Ponieważ myśmy znali, a właściwie Tadeusz znał, te siostry, a nie było gdzie z dziećmi małymi wyjść bawić się, to ja tam chodziłam...
Tutaj, co ja teraz mieszkam, byli Żydzi. Był gospodarz, stąd wyjechał do Krasnegostawu, a kupił kuzyn mojej żony. I on to kupił, potem się zamieniali, i tu było żydowskie mieszkanie, on nie mógł się wypłacić, to tu Żyd kupił taki, co tu trzymał przed wojną piwo, czy tam taki sklep miał ten Żyd. Oni tutaj towarami handlowali, jak to Żydzi. To to jeszcze pamiętam. I potem jak już tam [było to], co wypadło w [19]42 roku, tych Żydów tutaj co...
Ten pan się interesował, chciał ją wziąć chyba do rodziny, bo chyba miał z nimi kontakt jakiś. Myśmy tu się nie wtrącali, bo to była raczej matki sprawa, a nie nasza, dzieciom się nie wolno było do takich spraw wtrącać. Tak że niedługo po [zakończeniu wojny] ten pan przyszedł i wziął tę dziewczynkę. A gdzie później [była], to trudno mi powiedzieć. Mnie się wydaje, że tak po cichu ją zabrał, no bo najpierw była, wszyscy wiedzieli, że jest siostra tam...
Po okresie wojny nastąpiło takie dziwne ożywienie, niesamowite ożywienie takie społeczne. Kraj był biedny, zniszczony, ale handel się rozwijał szybko, bardzo. W Kazimierzu, pamiętam, na targu można było dostać wszystko, na ówczesne czasy. Cały ten rynek był zawsze zastawiony różnymi straganami, tam było po prostu, jeśli chodzi o żywność, nie wiadomo skąd to się brało, ale było tego po prostu dużo. Niesamowite nastąpiło takie odprężenie, coś takiego, na wzór tak jak teraz w dziewięćdziesiątych latach te stragany, te łóżka, ten...
Pamiętam jak byliśmy chyba w kinie „Apollo”, w 1946 roku, jak było referendum. Ktoś zrzucił wtedy ulotki z góry. Mikołajczyk to były czwórki, zdaje mi się. I potem następnego dnia zrobiliśmy strajk szkolny. To było niesamowite wrażenie. Bo myśmy panowali na ulicach Lublina. Młodzież szkolna i studenci. To się szło tłumem całym i wznosiło się okrzyki, ulotki się rozrzucało. Oni biegali tam, ci ubecy i strzelali. Pamiętam, że ja uciekłem jak wprowadzili wszystkich na komendę milicji, która była na końcu...
Kurczewscy [sąsiedzi z Brasławia] wysiedli w Warszawie. Tam pani Kurczewska miała siostrę. A jak przejeżdżaliśmy pod Warszawą ona zobaczyła, że kamienica, w której mieszka jej siostra stoi cała. Pomimo, że dookoła wszystko było zbombardowane, poniszczone. Oni wobec tego zdecydowali się wysiąść. I myśmy sami, to nasze pięć osób, pojechaliśmy do Rypina Lubuskiego. W Rypinie Lubuskim z wagonu wyładowały się te rodziny, które jechały po przeciwnej stronie wagonu. I stamtąd ten wagon, razem z nami, pięcioma osobami przeciągnięto do Krakowa. Z...
Wprawdzie myśmy z tego [mieszkania przy ul.] Jasińskiego uciekli, ale uciekliśmy z deszczu pod rynnę. Moi wujostwo mieli [letni dom]. Taki był zwyczaj Warszawy, że się miało pod Warszawą tak zwane mieszkania letnie i myśmy uciekli do tego letniego mieszkania, gdzie była kuchnia sztabu niemieckiego. Jak zaczęła się ofensywa radziecka w połowie września [19]44 roku – a moja ciotka i moja matka pracowały w tej kuchni niemieckiej, bo musieliśmy coś jeść, nie mieliśmy przecież niczego – to Niemcy nas wsadzili...
Ja jestem z wielodzietnej rodziny, wychowałam się na zapleczu placu Litewskiego, na ulicy Niecałej. Plac Litewski to był teren naszych zabaw, także Śródmieście, a Stare Miasto już było absolutnie nie dla nas. Pamiętam drastyczne momenty [z czasów wojny]. Pamiętam, kiedy Niemcy byli naprzeciwko, w tym budynku UMCS-u, naprzeciwko ulicy Niecałej, i stamtąd strzelali. Już jak Rosjanie weszli, to kilku ich na ulicy Niecałej leżało, postrzelonych przez Niemców. Pamiętam sąsiada, którego postrzelili Niemcy. Myśmy w piwnicach byli na Niecałej, pod dziesiątką....
Był czas, że w ogóle nie było się w co ubrać, bo nie było produkcji przecież, nie było materiałów, nie było konfekcji, niczego nie było. Stare rzeczy dziesięć razy się przenicowywało, przerabiało, coś tam się kombinowało, więc trudno było mówić o modzie. Każdy chodził w tym, [co miał], jeśli miał co na siebie włożyć w ogóle. A później był okres już trochę takiej sztywnej mody, to znaczy sztywnej w tym sensie, że obowiązywała na przykład długość spódnicy – taka czy...
Urodziłam się 26 stycznia 1929 roku w Lublinie. Zanim zaczęłam chodzić do szkoły, to ojca przeniesiono do Lubartowa, gdzie był komendantem powiatowym PWiWF [Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego] i tam [później] chodziłam do szkoły. Zaczęłam czwartą klasę i przenieśli ojca z powrotem do Lublina, do sztabu tym razem, i już czwartą klasę [kończyłam] w Lublinie. W czasie wojny to już z takimi przerwami ta szkoła powszechna przebiegała, bo to wyrzucano, zabierano lokal, bo stale jakieś tam wojska zajmowały te lokale....
Mało się w domu mówiło. O Katyniu ja nic nie wiedziałam. W innych domach się rozmawiało. U nas się nie mówiło o Katyniu, [ale rodzice] wiedzieli, kto to zrobił. Ojciec [przed wojną] był w policji, więc też miał przecieki różnych wiadomości. Na przykład to, że będzie wojna; robił nam takie zapasy, to musiał wiedzieć, co grozi nam, prawda?
[Niedługo po wybuchu wojny] wyjechaliśmy do Bychawki. [Ojciec] zajął się rolnictwem, [o czym] nie miał pojęcia przecież. Dziadek mamie zapisał osiem mórg, bo to morgi wtedy były, nie hektary. Były i hektary, ale tak się mówiło. Osiem mórg. Ojciec miał przyjaciół w Lublinie. Miał takiego przyjaciela, [który] był szewcem – pan Grudzień, na Przechodniej miał zakład – od niego część pieniędzy pożyczał. [Rodzice] kupili taki zrąb domu. W kilku ratach płacili za to. Jakimś cudem pobudowali dom, stodołę. Tam przeprowadziliśmy...
Do szkoły jak chodziłam, to śniadanie na pewno było w domu. Musiałam zjeść. Jak było lato, to owoce brałam do szkoły. Na przerwach częstowałyśmy się z koleżankami. Jak wracałam do domu, to mijałam piekarnię po drodze, już jak się schodziło z Bychawy, i czasem kupowałam sobie bułeczki dwie i zjadałam przez tą drogę do domu. Same, ale świeżusieńkie, ciepłe, pyszne. Tam nie było jakiegoś sklepiku, żeby było coś, jakieś kanapki, nie było nic takiego. [Do szkoły w Bychawie chodziłam] niecałe...
Przyjeżdżali, jakieś papiery brali, to, tamto, jakieś zaświadczenia i wyjeżdżali. Tutaj nie ma, tutaj się nie zatrzymali, tak jak w Warszawie się zatrzymywali, tutaj nie. Załatwiali jakieś sprawy, ale wyjeżdżali z Puław. Stały ich domy, to sprzedawali. Domy były zburzone, no to gdzie tu przyjdą mieszkać. Oni wyjechali za granicę, masę ich wyjechało, nie wracali do Puław. Oni się bali widocznie, ja wiem, Polaków nie, skąd, oni z Polakami to dobrze żyli. Nie wiem kogo, potem byli przecież i Ruskie,...