Pochodzę z licznej rodziny, było nas pięcioro plus rodzice, więc siedem osób. Zawsze stół był okrągły, wszyscy do stołu na śniadanko byli razem, a później to obiad też. Kolacja różnie, tak kto chciał, to jadł, a kto nie, to sam sobie robił, ale śniadania były obowiązkowo wspólne i zadania były dla każdego. A różnica wieku między nami też była dosyć duża, bo brat najstarszy urodził się w dwudziestym czwartym roku, a ja w trzydziestym piątym, ale byłam chyba najbardziej przez...
Fragmenty
Ojciec [Józef Ciok] był dosyć bogaty, bo dziesięć hektarów to wtedy było bardzo dużo, ale podzielił się z bratem, brat mieszkał obok. Pobudowali sobie domy naprzeciwko, brat był kawalerem, a tatuś właśnie, mój ojciec miał żonę, bardzo młodą sobie wybrał, bo był bogaty. Wiem, że z bogatej rodziny pochodził. [Mama nazywała się] Stanisława Karaś i miała tylko siedemnaście lat, jak wyszła za mąż. No i urodziła sześcioro dzieci, ale Henio, najmłodszy, zmarł, no ale niemniej jednak była ta praca, żeby...
Ojciec znał język niemiecki, wybrany został sołtysem w tej gminie Polskowola i kiedy ja miałam lat pięć, to Niemcy otoczyli całą Polskowolę, jeden przy drugim do metra wokół i szukali takich ludzi, których trzeba brać do obozu było, ale szukali wszędzie, w domu, w stodole, w oborach, tam, gdzie były pomieszczenia. Ojciec poszedł z Niemcami od pierwszego, bo był sołtysem, gospodarstwa w tej wiosce, a niedaleko, pięć domów od tego początku, mieszkała tata mojego rodzona siostra, więc [mama] mówi: „Ja...
Chciałam iśc do gimnazjum Nie dbali tak bardzo o wykształcenie dzieci, na przykład nie bardzo mieli ochotę, jak ja chciałam iść do gimnazjum, ale pamiętam jak dziś, była tak zwana młocka, że się taką aparaturę jakąś sprowadzało, że tak młóciło się szybko ziarno, leciało z jednej strony, z drugiej, i [usłyszałam] „Nie możesz dzisiaj iść na egzamin, bo dzisiaj młocka”. To ja potajemnie z Tereską Szkodówną z mojej klasy, z którą w jednej ławce siedziałam, dowiedziałyśmy się, że w Radzyniu...
[Gimnazjum było] bardzo dobre, bo był i język rosyjski, i francuski. Francuzka była tak wspaniała, że ja pokochałam ten język. Niezwykły był pan od historii. Niezwykły był pan od chemii [i] fizyki, był tak przystojny, a mi się tak podobał, ja się właśnie bardzo dobrze uczyłam tej fizyki i chemii. Ja siedziałam w trzecim rzędzie w piątej ławce, za Henią taką i ja spojrzałam na niego i piszę: „H20 SO3, jaki piękny jesteś ty, twoje oczy błyszczą cudnie tak jak...
Po tym gimnazjum nie mogłam iść na studia, bo to było liceum trzeba skończyć. Poszłam do pracy, bo nie przelewało się już tak w domku, więc poszłam do tego Radzynia do Powiatowej Rady Narodowej i w Powiatowej Radzie Narodowej w Radzyniu Podlaskim [byłam] od spraw bibliotek. Chodziłam często do bibliotek, rozmawiałam z tymi dziewczynami, wybierałam książeczki i ona te kartki jak pisała, to ja się przyglądałam, nawet jej pomagałam czasem układać działami, historia, poezja, tam wszystkie, żeby było wiadomo, jak...
Kiedy już wyjeżdżała ta pani [po skończonej wizytacji], to przyszła mnie odwiedzić jeszcze do mojego biura, gdzie pracowałam, i mówi: „Pani się tu marnuje. W Krakowie przy Politechnice Krakowskiej otwarty będzie taki [Wydział] Oświaty Kultury Dorosłych, będą wykładowcami właśnie z Uniwersytetu Jagiellońskiego wykładowcy, i z całej Polski będzie tam grupa dwudziestu pięciu do trzydziestu osób, macie zapewnione wszystko, jedzenie, spanie, wycieczki poznawcze całego Krakowa”. To mnie bardzo ucieszyło i natychmiast zwolniłam się i pojechałam do tego Krakowa. Od razu wybrali...
Po dwóch latach od razu skierowano mnie do Lublina na kierownika Wojewódzkiego Klubu TPPR-u. No było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo ten klub był pięknie położony, róg Okopowej [i] Narutowicza, z piękną salą kinową, były dwie instruktorki i była bibliotekarka, pani Zosia, taka w wieku już lat pięćdziesięciu, dla mnie już była starsza pani, ale była przemiła i ja chętnie tam też zaglądałam do niej, do mnie należały wszystkie powiaty, i ja przygotowywałam programy z naszych lubelskich aktorów, artystów...
Wyjeżdżałam często na posiedzenia do Warszawy i na dworcu lubelskim poznałam niezwykle przystojnego człowieka, on spojrzał na mnie i ja na niego i czułam, że ja jemu się podobam, a on mnie bardzo, więc pociąg przyjeżdża, ja wskakuję do pierwszej klasy, wcale nie miałam pierwszej, tylko drugą, więc przebiegłam do drugiej klasy. Otwieram drzwi, siedzi trzech panów, czterech, pytam: „Czy wolne jest to miejsce przy oknie?” Na to ci panowie: „Ależ prosimy, prosimy”, ja usiadłam przy okienku, za moment idzie...
Mąż pracował w Warszawie, w Ministerstwie Przemysłu Spożywczego i Skupu. Tylko ja nie chciałam mieszkać w Warszawie, bo pojechałam do tej Warszawy, miał jeden pokój z używalnością kuchni, każdy nabrudził, a ja nie miałam co robić, jeszcze nie pracowałam, a to mieszkanie [na LSM-ie] już mój tatuś wpłacił dwadzieścia tysięcy zaliczki na mieszkanie i oczekiwaliśmy, kiedy dostaniemy. No, ale to miało trwać dwa lata, więc ja mówię: „Musisz, kochanie, albo do Lublina, gdzieś idź do swojego dyrektora i powiedz, jaka...
W Lublinie [mąż] został dyrektorem Zakładów Jajczarsko-Drobiarskich, akurat było wolne miejsce. I przenieśliśmy się po dwóch latach, no i szukałam, co by tu, jak tą pracę w Lublinie znaleźć, ale tak bardzo nie, bo jeszcze dziecko było małe. Poczekałam, no i okazało się, że otwierają na LSM-ie pierwszy klub przy Grażyny 17, w sześćdziesiątym pierwszym roku we wrześniu bodajże. No i oczywiście ja byłam zaprzyjaźniona z Cepelią Lublin, właśnie z tą panią plastyczką, bo ja tam często zachodziłam, tam były...
Ja będę budowała program, ale muszę wiedzieć dla kogo, kto tu mieszka Jak się Empik wybudował, przeszłam na kierownika Empiku i kierownikiem Empiku byłam też lat dziesięć może, bo budował się Dom Kultury, ten na Wallenroda. Zaczynając pracę już w pierwszym klubiku, wiedziałam, że to jest niemożliwe do ogarnięcia wszystkiego tego, czego ludzie potrzebują, bo od razu pomyślałam: „Ja będę budowała program, ale muszę wiedzieć, dla kogo, kto tu mieszka, od dziecka trzech lat do starca”. Poszłam do tej pani,...
Ja byłam jedna, a później dopiero jak już tego tak było dużo, to była dyżurna, bo w godzinach rannych w tym klubiku już była nauka gry na pianinie, bo było pianino, ale LSM nie miał pieniędzy na początku na kulturę, więc ja [poszłam] do Towarzystwa Muzycznego i mówię tak: „Bardzo ładnie panu za tym biurkiem, pięknie pan wygląda – przedstawiłam się oczywiście, kto jestem i skąd – ale nie ma pan dzieci, nie ma pan instrumentów, a ja mam dzieci,...
Całe trzydzieści dni była taka ogromna plansza w klubie i były paski w różnych kolorach, szłam do plastyka Tkaczyka, później jego żona u mnie pracowała, który malował mi te cykle spotkań, pisał na tych paskach i ta tablica stała, jak ktoś przyszedł do szatni, już było to w klubie Empiku, bo w tym klubiku też były te, ale tu zostawiłam tylko języki obce, tylko weszła pani do tego Empiku, po prawej szatnia, a przy szatni stała ta tablica, każdy tylko...
Ala Lejcyk-Kamińska, różne też takie przygotowywała zgadywanki, konkursy, ciekawych par kochanków, żeby się w tańcu odszukać i kto się odszukał, to właśnie dla nich była przygotowana nagroda, specjalny taniec. No były [bale] nie tylko tak, że przyszli i bawili się, stoły były nakryte pięknie obrusami. Ja poszłam do ośrodka praktycznej pani i poprosiłam kierowniczkę, czy może przygotować na sto osób takie szwedzkie talerzyki, kawałeczek wędliny, chlebek, talerzyki takie przygotować, rozłożyć w zależności od ilości stolików, był numer stolika, prawda, kto...
Te śpiewy na przykład to nie były przypadkowe, że akurat się znalazła u nas Beata Kozidrak, bo robiłam wcześniej rozeznanie i takie rodziny śpiewające, i tych parę rodzin śpiewających, osiem spotkań było, w tym była rodzina Kozidraków. Mama śpiewała, tata śpiewał, Jola śpiewała, Zbyszek śpiewał i Beatka malutka, najmłodsza, tak, i właśnie później u nas ćwiczyła, śpiewała i nawet [pojechała] na koncert do Międzyrzeca Podlaskiego, jak filię mąż otwierał Zakładów Jajczarsko-Drobiarskich w Międzyrzecu, to tam na otwarcie ich zawiozłam właśnie,...
Potrzebowałam żyłki do zawieszania obrazów i wiem, że na vis-à-vis naszego targu na Mickiewiczowskim Osiedlu był sklepik, gdzie były rybki, gdzie można było kupić żyłki, bo to wędkarze potrzebowali, ja poszłam tylko po te zawieszki, do obrazów i patrzę, tyle dzieci, młodzieży kupują w słoiczki te rybki małe. Ja mówię: „Boże – pomyślałam. – Szkoda pieniędzy, szkoda rodziców, każdy ma tyle wydatków na te mieszkania, zrobimy taką giełdę raz w miesiącu” – a później się zrobiło, że to było dwa...
Był taki film „Zbieramy suchy chleb dla konia”. I ja sobie pomyślałam, idąc do Domu Kultury, bo cały czas się myślało o tym Domu Kultury: „Mam tyle dzieci, wejdę na każde zajęcia i zapytam, czy oglądając taki film, a jak nie oglądają, to nie muszą, ale jak mają suchy chleb, to w szatni będą trzy worki i ten suchy chleb, który nie zjecie, to nie wyrzućcie, tylko przynieście i zawieziemy do klubu jeździeckiego i damy konikom”. W ten sposób uzbierało...
Za Domem Kultury dla tych wielkich imprez grochówa wojskowa, musztra honorowa pod szkołą [numer trzydzieści pięć], każdy ciekawy, taki właśnie, te rysunki dzieci na asfalcie w Dniu Dziecka, no były takie przeróżne. Osiedle ruszało się, tak jak te kwiatki kwitnące i ta zieleń zmieniająca się. Te zespoły, imprezy artystyczne i te naprawdę po prostu jak czarodziejską różdżką dotykane. [Zimą] kuligi do Starego Lasu i dla dzieci, tam ognisko się rozpalało, piekło się kiełbaski. Jeździliśmy też do Kazimierza, w Kazimierzu ja...
Pierwszego maja szło się na te pochody, a później obowiązkowo Domy Kultury miały jeszcze robić imprezy. To ja już na buzię padałam, a jeszcze trzeba było iść, ale wiedziałam, że na pierwszego maja to mają się pokazać od trzech latek dzieci do tam dziesięciu, te młodsze zespoły. Wiedziałam, że [będzie] po brzegi ludzi, bo te dzieci wchodziły na scenę i pierwsze to patrzyły, gdzie siedzi babcia czy dziadzio, czy całe rodziny. Jak już się zobaczyło, gdzie siedzi, to już główka...
Fotoklub prowadził pan Stefan Ciechan, wspaniale. Były szkolenia, były grupy szkoleniowe, były kursy. Kto zdał kurs, to miał uprawnienie być prawdziwym fotografem, mógł zarabiać sobie, wesela obsługiwać czy inne spotkania, no po prostu dlatego był ten Fotoklub. I były te wykłady, i byli zapraszani inni [fotografowie], jak można robić artystyczną fotografię, niezwykłą. Stefan był wybitnym właśnie i jest do tej pory.
[Modelarnia Lotnicza] która była niezwykle ważna dla młodych chłopców. Te modele latające za Domem Kultury, dzieci, mój synek też do Modelarni zawsze gonił, bo dla chłopca robić samolot, jeszcze go puścić, jeszcze jeździć na zawody, to było coś wspaniałego. Yacht Klub to dobrze, że zlikwidowali, bo ja do tego dążyłam sama i chciałam zrobić nowoczesną galerię sztuki w tym, dlaczego – bo widziałam, że jest to bardzo dobry Yacht Klub, tylko nie w tym miejscu, bo w lecie okna są...
Jak wróciłam z Ameryki, bo jeszcze pracowałam w Ameryce niezależnie od sprzątania w takim [salonie] odnowy biologicznej. Tam mi się bardzo podobało, tam można się było opalić, odchudzić, zrobić sobie lifting. Miałam oczy dookoła głowy, ja tego nie robiłam, ja robiłam fizyczną robotę, czyściłam te świecidełka, które trzeba tam było doczyścić, ale mi się to cholernie podobało. Kiedy wróciłam, to za te pieniądze, które zarobiłam tam w Ameryce ze sprzątania i w tym gabinecie tyle, że mogłam kupić dwa łóżka...
W niedzielę dla młodzieży były tańce, to [ci] którzy nie mogli wejść, to [wszczynali] bójki, bo popił sobie i on koniecznie chciał, to ja wezwałam raz milicję wtedy jeszcze. Milicja przyjechała i oczywiście ja wzrokiem, który do samochodu i zabrali. Na drugi dzień telefon do mnie, żeby na Stare Miasto przyjść, bo sprawa jest i rodzice [tych chłopców] płacą karę po pięćdziesiąt, czy tam po sto pięćdziesiąt złotych. Pomyślałam sobie: „Ada, ale źle zrobiłaś, już więcej takich historii nie rób”....
Za spotkania literackie odpowiadał Romek Karaś, on teraz jest w Warszawie, mieszkał tu na Wallenroda i też był w Radzie Programowej. On był taki, [że] z dnia na dzień jak sobie załatwił, ktoś z Warszawy miał przyjechać [Iwaszkiewicz], i dosłownie [Romek] przyszedł do mnie o godzinie ósmej czy dziewiątej wieczorem, że jutro o osiemnastej będzie ten i ten pan i ma być pełna frekwencja. Ja mówię: „Romek, zobaczymy, nie mam plastyka już, do Rysia Tkaczyka za daleko na osiedlu, nie...
Empik to do tej pory stoi. Wchodziło się do szatni, po prawej stronie była szatnia, później była duża sala pierwsza, gdzie można sobie usiąść przy stoliku poczytać, poniżej też były stoliki, to jak czasem wystawy były, to rozstawiało się takie stelaże, bałam się, żeby jak się przewróci, żeby kogoś nie uszkodził. Wnęka była, najczęściej pary przychodziły sobie pogruchać, może nieformalne związki, nieważne, mnie to nie interesowało. Były wieczory dobrych zabaw, no i był krąg taneczny, [była] duża sala i była...