Pochodzę z licznej rodziny - Adela Wójcik - fragment relacji świadka historii z 18 października 2022
Pochodzę z licznej rodziny, było nas pięcioro plus rodzice, więc siedem osób.
Zawsze stół był okrągły, wszyscy do stołu na śniadanko byli razem, a później to obiad też. Kolacja różnie, tak kto chciał, to jadł, a kto nie, to sam sobie robił, ale śniadania były obowiązkowo wspólne i zadania były dla każdego. A różnica wieku między nami też była dosyć duża, bo brat najstarszy urodził się w dwudziestym czwartym roku, a ja w trzydziestym piątym, ale byłam chyba najbardziej przez niego lubiana, bo nawet potrafił mi zrobić łyżwy z gałęzi, sznurkami się przewiązywało, ostrza łyżew były robione z sierpa.
Rodzina była liczna, ale rodzice byli tak wspaniali, że każde dziecko miało swoje zadanie w zależności od wieku. Czy sprzątanie podwórka od głównej drogi do zabudowań gospodarczych, czy siostra pięć lat starsza ode mnie miała [posprzątać] mieszkanie, zawsze było wyczyszczone na błysk, podłogi wymalowane, i przygotowanie do obiadu poszczególnych produktów, które mama wyznaczyła na dany dzień. A mama była taka od wszystkich spraw gospodarczych i wychowawczych. No właśnie, a uważam do tej pory, że wychowanie przez pracę jest najlepsze i pochwała. Jak się dobrze zrobiło coś, co się rodzicom bardzo podobało, to była nagroda taka cukiereczka, karmeleczka, o takie. Ja miałam takie zadanie na przykład, że musiałam w każdą sobotę wyczyścić wszystkim buty, bo do kościoła trzeba było. Nie było pasty, więc tatuś robił pastę z łoju baraniego z sadzą, buciki się brało, patyczka, żeby nie było nigdzie piasku, wyczyściło się szczoteczką i tą pastą wypolerowało, i to były takie czasy, to nie było, że poszło się do sklepu.