Sny o lataniu
Kiedy Zygmunt Puławski chodził do szkoły Vetterów, marzył o budowaniu łodzi podwodnych. To marzenie akurat się nie spełniło, ale mimo swojego krótkiego życia zdążył zapisać bardzo ważną kartę w historii polskiego lotnictwa.
Małgorzata Domagała
W wieku zaledwie 26 lat został kierownikiem Grupy Konstrukcyjnej w Centralnych Warsztatach Lotniczych w Warszawie, przekształconych w 1928 r. w Państwowe Zakłady Lotnicze. Puławski miał 29 lat, kiedy pilotowany przez niego samolot rozbił się na ulicach Warszawy. Zmarł wkrótce po przewiezieniu do szpitala.
W naszej opowieści o niepodległości Zygmunt Puławski, obok poety Józefa Czechowicza i architekta Józefa Szanajcy, jest kluczową postacią. Kiedy po odzyskaniu niepodległości kraj potrzebował ludzi gotowych do podjęcia wysiłku odbudowy państwa, oni wywiązali się z tego zadania znakomicie. Dla Lublina są szczególnym symbolem odradzającej się Polski.
Urodzili się rok po roku – pierwszy Puławski, w 1901 roku, następnie Szanajca w 1902 i Czechowicz w 1903. Puławski z Szanajcą chodził do tej samej szkoły, Czechowicz uczył się wtedy w Seminarium Nauczycielskim, urządzonym w budynku dzisiejszego Wojewódzkiego Domu Kultury przy ul. Narutowicza 2. Jeśli nie znali się osobiście, mogli mijać się w drodze do szkół.
O tym, dlaczego konstrukcje Puławskiego były tak cenione i co spowodowało katastrofę, w której zginął piszemy na stronach 4-5.
Historia Lublina ma jednak znacznie więcej lotniczych wątków. Chociaż marzenie o pasażerskim lotnisku miasta spełniało się bardzo długo, bo z Portu Lotniczego Lublin w Świdniku latać możemy dopiero od 2012 roku, to tak naprawdę Lublin swoje lotnisko miał znacznie wcześniej – przy fabryce samolotów na Bronowicach. Na przyfabrycznym pasie startowym wyrosło niedawno nowe osiedle mieszkaniowe. Ale w całkiem niezłym stanie przetrwał do naszych czasów hangar, w którym odbywał się montaż maszyn. Znajdziemy go na rogu Drogi Męczenników Majdanka i ul. Wrońskiej.
To właśnie tu do pracy przyjechał bohater naszego kolejnego tekstu – Władysław Świątecki. Z fabryki odszedł i założył własną firmę. Najpierw przy ul. Chopina, później Lubartowskiej. Produkował w niej wyrzutniki bombowe, które kupowały od niego armie Rumunii czy Jugosławii. Z władzami miasta żył w konflikcie, bo te bały się zaprószenia ognia w centrum.