Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Teatr NN

Oddać dokładnie wszystko, co przecierpieliśmy

Przed wybuchem II wojny światowej mieszkała przy ul. Niecałej. Potem w gettcie na Podzamczu i Majdanie Tatarskim. Na aryjską stronę przedostała się razem z małą córeczką. Dziś spisane przez Idę Gliksztejn wspomnienia są jednym z najważniejszych świadectw o losie lubelskich Żydów.

Joanna Zętar

Oddać dokładnie wszystko, co przecierpieliśmy
Ida Gliksztejn jako pracownica Instytutu Yad Vashem [zbiory rodziny Guri]

Pamiętnik spisany przez Idę Gliksztejn obejmuje lata 1939-1942. Autorka opisuje w nim swoje przeżycia od momentu wybuchu II wojny światowej, poprzez uwięzienie w lubelskich gettach, aż po ukrywanie się wraz z córką na tzw. aryjskich papierach. Tekst pamiętnika jest najbardziej szczegółowym z wszystkich zachowanych świadectw dotyczących okresu II wojny światowej, które opisują los lubelskich Żydów w okupowanym przez Niemców mieście. W tekście znaleźć można opisy pierwszych antyżydowskich rozporządzeń, grabieży mienia, przesiedleń ludności, selekcji, wywózek do obozów zagłady, a także charakterystykę warunków życia w gettach na Podzamczu i Majdanie Tatarskim.

Ida Gliksztejn, z domu Rapaport, urodziła się w 1905 roku w Józefowie nad Wisłą. Po I wojnie światowej jej rodzina przeniosła się do Lublina. Tu Ida ukończyła gimnazjum, a następnie podjęła pracę jako nauczycielka. Jej mąż – Mojżesz Boruch Gliksztejn – był urzędnikiem w Lubelskiej Izbie Rzemieślniczej. Ida i Mojżesz mieli dwoje dzieci – Aleksandra (urodzonego w 1930 r.) i Teresę (ur. w 1930). Przed wybuchem II wojny światowej mieszkali w centrum Lublina, przy ul. Niecałej. Mąż i syn Idy zginęli w czasie wojny. Ona wraz z córką, po wydostaniu się z getta na Majdanie Tatarskim, ukrywała się. Po zakończeniu wojny Ida Gliksztejn mieszkała w Lublinie, następnie w Bytomiu i Gliwicach. Pracowała jako nauczycielka. Współpracowała z Centralną Żydowską Komisją Historyczną, dla której jako lokalna korespondentka spisywała relacje ocalonych. Swój pamiętnik zakończyła spisywać w 1947 r., a następnie przekazała go do CŻKH (obecnie Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie). Ida Gliksztejn wyjechała do Izraela w 1957 r., gdzie podjęła pracę w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie. Zmarła w 1997 r.

„Spisane bezpośrednio po wojnie wspomnienia Idy Gliksztejn są jednym z najważniejszych świadectw poświęconych losowi lubelskich Żydów pod okupacją niemiecką” napisał w recenzji wydawniczej książki dr hab. Dariusz Libionka. Rękopis pamiętnika Idy Gliksztejn znajduje się dziś w zbiorach Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie (w „Zbiorze pamiętników Żydów ocalałych z Zagłady”). Pierwsze polskie wydanie całości ukazało się w 2017 roku. Autorem opracowania, wstępu i posłowia jest dr hab. Adam Kopciowski z Zakładu Kultury i Historii Żydów UMCS. Książka została wydana przez Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”.

Fragmenty pamiętnika Idy GliksztejnBezpośredni odnośnik do tego akapitu

Esesmani rozproszyli się po Krakowskim Przedmieściu, głównej ulicy Lublina, i jej bocznicach. Szli od kamienicy do kamienicy i wyrzucali Żydów z mieszkań. Zależnie od charakteru lub humoru prześladowcy, właściciel mieszkania otrzymywał od 10 do 30 minut na zapakowanie swoich ruchomości. Co wpadło w oko z droższych rzeczy, to Niemiec zostawiał dla siebie. Panika zapanowała w mieście. Godzina była dosyć wczesna, niejeden jeszcze był w łóżku, kiedy otrzymał rozkaz opuszczenia w ciągu kilku minut swego mieszkania. Z górnej, ładniejszej części miasta usunięto tego dnia wszystkich Żydów, którzy musieli się przenieść do krewnych lub znajomych mieszkających w dzielnicy nieobjętej jeszcze przesiedleniem. (9 listopada 1939)

(...)

A tak zwane łapanki! Ni stąd ni zowąd zza rogu zjawiało się auto z esesowcami i Ukraińcami w czarnych mundurach, którzy szybko zeskakiwali i dalejże łapać i gnać. Popłoch, krzyk, rwetes, wszyscy się kryją przed prześladowcami. Ci wchodzą do domów, do mieszkań, na strychy, do piwnic i komórek, wyciągają struchlałych Żydów, biją ich i kopią, targają za włosy i brody. Byłam pewnego razu świadkiem takiego ulicznego widowiska, bo i motłoch, i ulicznicy chętnie brali udział w takiej zabawie.

W getcie spotykało się co krok leżące na ulicy wyschłe szkielety ludzi, byli tak nędzni, że zgroza ogarniała na ich widok. Przygodny przechodzień ze łzami w oczach przeprowadzał w pośpiechu zbiórkę pieniężną, by biedaka nakarmić i okryć. Taki obraz był niejako prognostykiem naszej przyszłości. Majdanek powstał w tym roku i głuche, sprzeczne wieści mówiły o przeznaczeniu tego obozu.

(...)

Likwidacja trwała do trzech tygodni, przez cały czas wywożono z getta meble, pościel, bieliznę, naczynia i artykuły żywnościowe. Coraz to odkrywano nowe schowki, wyprowadzone z nich osoby zabijano na miejscu. Słyszałam wiele wstrząsających opowiadań z ostatnich dni naszego getta. Wszystkich chorych w szpitalu zabito w łóżkach, również wielką liczbę niemowląt, które oddano do szpitala przed udaniem się na plac. Również nasze niemowlątko, dziesięciomiesięczną sierotę po bracie, widziano z przestrzeloną buzią, martwe. Matkę moją zabrano wraz z moim mężem i synem na Majdanek. Tylko siostrze udało się wydostać z getta. Niektórym ludziom tak długo udawało się ukrywać, że ginęli z głodu.

Trzyletnia dziewczynka moich znajomych została sama w opustoszałym domu. Biegała po podwórzu i wołała: „Kurko, ratuj mnie, kogutku, ratuj mnie, ptaszki, ratujcie mnie”. Słyszała to jej matka w kryjówce, gryzła palce z rozpaczy. Nie pospieszyła dziecku z pomocą, gdyż nie pozwolili jej na to pozostali współtowarzysze, żeby nie narazić wszystkich na śmierć.

O cztery kilometry od kolonii Sławinek szumiały gwarem ulice Lublina, życie toczyło się zwykłym trybem. Większość Polaków nie wiedziała o tym, że morduje się niewinnych ludzi tak blisko od ich spokojnych domostw. Niemcy byli zajęci Żydami i Polacy mieli jeszcze wtedy względny spokój. Motłoch miejski bogacił się na nieszczęściu Żydów. Chłopi już od dwóch lat kupowali za grosze nasze meble. W rok przedtem, kiedy nie przeczuwaliśmy, że nas zupełnie zechcą zgładzić, żartowaliśmy, że gdy po wojnie będziemy jeździć do podmiejskich wiosek na letnisko, będziemy mieli przyzwoicie umeblowane izby w chłopskich chałupach.

(...)

Musiałam jednak od czasu do czasu wyjść, aby moje przesiadywanie w domu nie budziło podejrzeń. Każda taka wyprawa wymagała wielkiej odwagi i opanowania. Gdy mijałam znajomego przechodnia, wycierałam nos chustką, lub schylałam się udając, że poprawiam sznurowadło u buta, by ten nie zauważył mojej twarzy. Czasem wciągałam górną lub dolną wargę i to zmieniało znacznie moje rysy. Zachowywałam tysiące środków ostrożności, bo na samej kolonii też mieszkały dwie rodziny, które mnie znały. Była to pewna nauczycielka, córka szewca, mojego byłego sąsiada. Była ona podobno kochanką wójta wsi, volksdeutscha. Jej siostra zaś była właścicielką sklepu spożywczego, w którym otrzymywałyśmy przydziały kartkowe. Musiałam bardzo uważać, by nie natknąć się na kogoś z nich, a jednocześnie nie chciałam budzić podejrzeń z powodu omijania tego sklepu, czy pewnych ulic osiedla.

(...)

Tyle lat przeszło od owego strasznego okresu i dotąd nie mogę się uwolnić od pamięci tych przeżyć. Świat mój zostanie zawsze światem zniszczenia i zagłady, nie mam sił, aby odciąć się od przeszłości. Wciąż żyję z cieniami mojej wymordowanej rodziny. Po nocach śni mi się, że znów są Niemcy i że nie mam żadnej kryjówki. Budzę się z krzykiem, oblana zimnym potem ze strachu. Nie sposób tego zapomnieć, nie sposób przebaczyć!.

 

Słowa kluczowe