Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Teatr NN

Historia mówiona

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz udostępnianiu wspomnień mieszkańców Lublina i Lubelszczyzny. Zebrane wspomnienia – od całych biografii po drobne szczegóły i wrażenia – budują obraz przeszłości miasta i regionu, zachowując go dla przyszłych pokoleń. W archiwum Pracowni Historii Mówionej znajdują się wspomnienia 2 592 osób. To 5388 godzin rozmów. Większość z nich zarejestrowana została w języku polskim, ale w archiwum Programu znajdziemy także relacje nagrane w języku angielskim, francuskim, jidysz, hebrajskim, niemieckim, włoskim i ukraińskim. Główne tematy poruszane w trakcie rozmów to: dzieciństwo, życie codzienne, szkolnictwo, wielokulturowość, kultura ludowa Lubelszczyzny, stosunki polsko-żydowskie, II wojna światowa, Zagłada, opozycja polityczna i niezależny ruch wydawniczy w PRL, życie kulturalne w Lublinie oraz wspomnienia związane z przełomem politycznym w 1989 roku. Relacje udostępniane są online na stronie www.historiamowiona.teatrnn.pl.

Wybrała Wioletta Wejman

Historia mówiona
Instalacja „Urny wolności”, 4 czerwca 2014 r., fot. Marcin Fedorowicz

NIEPODLEGŁOŚĆ

Pamiętam, że bardzo uroczyście obchodziło się rocznicę 11 Listopada. Na dziesięciolecie w 1928 roku fajerwerki na placu Litewskim były bardzo efektowne, ale byłam wtedy bardzo mała i widziałam to wszystko tylko z balkonu. A potem pamiętam już bardzo dobrze dwudziestolecie niepodległości w 1938 roku. Defilady były bardzo efektowne, najbardziej podobała się kawaleria. A potem jak byłyśmy w szkole, to myśmy tworzyły szpalery, stawałyśmy wzdłuż chodnika, a za nami widzowie – bardzo emocjonalnie przyjmowali defiladę wojsk. „Nasze wojsko” mówiło się wtedy i wszyscy bardzo się cieszyli.

Elżbieta Margulowa, ur. 1923

 

Dzień 11 Listopada był obchodzony bardzo uroczyście. Przez Krakowskie Przedmieście szedł pochód, młodzież niosła lampiony, które sami robiliśmy i były przemówienia.

P.W., ur. 1921

 


Najbardziej okazałe uroczystości komunistyczne nie porównywały się z czarem i urokiem naszych świąt 3 Maja i 11 Listopada [przed wojną]. Defilady były dzień wcześniej, jak przyjechały te pułki ułanów z Kraśnika, strzelców z Hrubieszowa, jak jechały te konie i tak klach, klach, klach, klach tańczyły na tym bruku to wyglądało to bajecznie. To była bajka, to było coś niewiarygodnie pięknego.

Józef Koporski, ur. 1925

 

ZAGŁADA

To było czternastego marca 1942 roku. Słoneczny dzień, bardzo ładny. [Chciałam] załatwić na wsi, żeby moja rodzina mogła wyjść z getta i być na wsi. Wzięłam od dozorczyni szeroki fartuch, szalinówkę taką jak na wsi i szal. Na piechotę poszłam. Doszłam do rogu Lubartowskiej, tam gdzie jest jesziwa. Po stronie jesziwy na rogu była warta. Dwóch ich było, karabiny trzymali. Jedna strona Lubartowskiej była dla Polaków i ja miałam [tam] przejść. I w biały dzień, wpół do dziesiątej rano wyszłam.

Zostałam na wsi. Sołtys powiedział do tego pana, co poszedł mi załatwić [żeby sprowadzić moją rodzinę]: „Franek, teraz jest godzina piętnaście do drugiej. Gmina znajduje się w [Niemcach] – to było jakieś dziesięć kilometrów od tej wsi, o drugiej zamykają – jutro niedziela, zamknięte. W poniedziałek ja pójdę”. A w poniedziałek już nie można było – 16 marca zaczęło się wysiedlenie.

Ewa Eisenkeit, ur. 1919

 


To było na ulicy Kalinowszczyzna. Ja w czasie wojny chodziłam do szkoły. Szkoła była w prywatnym domu. To był czterdziesty drugi rok, już w czasie deportacji Żydów, to liczyłam, ile zwłok po drodze było. Któregoś dnia wyszłam z naszego budynku mieszkalnego i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam były leżące dosłownie na progu zwłoki małej dziewczynki. Nastolatki. Ja miałam wtedy jedenaście lat, to ona też miała tak jedenaście – dwanaście lat. Leżała tak na boku z podkulonymi nogami. I była taka jak ja.

Wiesława Majczak, ur. 1930

 


Te sny mam od okupacji. Wysiedlenie, gonią nas, strzelają. Wiecznie mam sny. I zaraz mi się płakać chce, nie mogę o tym rozmawiać. Tak mi zatyka, zasycha gardło. Tamte [wspomnienia] nigdy nie odeszły. W nocy krzyczę, rozrabiam niesamowicie, albo strzelają do mnie, albo uciekam z wagonu, albo uciekam z gieta. Byłem u niejednego lekarza, to powiedział, że to jest tak głęboko, że nie wyjmiesz.

Morris Wajsbrot, ur. 1930

 

1944

W czasie walk o wyzwolenie Lublina schroniliśmy się w Kijanach u gospodarza w stodole. Byliśmy tam kilka dni. W tym czasie przyjechały tam czołgi, jeden [z nich] był zepsuty. Dowódca czołgu przychodził do nas, do tej stodoły, opowiadał różne rzeczy i czekał aż zreperują czołg. Przychodził, rozmawiał, palił papierosy z ojcem i powiedział, że jedzie do Lublina, i nas zabierze. I rzeczywiście zreperowali mu ten czołg i myśmy na czołgu wrócili do Lublina, autentycznie na czołgu. Siedzieliśmy na tym czołgu. Przez całą drogę widziałam trupy, jeden niemiecki żołnierz, czy nawet oficer miał chyba czołgiem odciętą, rozjechaną głowę. Kiedy weszli Rosjanie to ludzie odetchnęli, a co było dalej, to wiemy, znamy.

Irena Korolko, ur. 1927

 


Bardzo dobrze pamiętam moment wyzwolenia Lublina. Wyszliśmy ze schronu, mieliśmy uciekać na wieś, do Bystrzejowic. Wyszliśmy przez Bramę Krakowską i szliśmy Krakowskim Przedmieściem. Doszliśmy do Semadeniego i już dalej nie można było iść, bo był trup za trupem. Konie popuchnięte leżały. Krakowskie było dosłownie wysieczone. Trzymałam się kurczowo męża, bo nie mogłam się patrzeć na to wszystko.

Kaliksta Socha, ur. 1924

 

LUBELSKI LIPIEC

Pracowałam w laboratorium na terenie lokomotywowni. Mieliśmy bardzo ścisły związek z warsztatem, który dokonywał napraw lokomotyw spalinowych. Robiliśmy dla pracowników tego wydziału różne analizy. Wiem, że od późnej jesieni 1979 roku, kiedy były trudne warunki atmosferyczne, ludzie zaczęli się buntować z powodu złych warunków pracy. Warunki były koszmarne, było bardzo zimno, warunki socjalne żadne, wprawdzie była łaźnia, ale taka naprawdę jej nie przypominająca. Zarobki były straszne. Robotnicy nie wytrzymywali nerwowo. Do dyrekcji udawały się delegacje. Pracownicy lokomotywowni chodzili i próbowali zwrócić uwagę na swoje warunki bytowe i płacowe, ale nikt się tym nie przejmował. Wszędzie byli zbywani. W 1980 roku brakowało wszystkiego, również części do lokomotyw. Żeby naprawić lokomotywę pracownicy musieli wykonywać ręcznie te części i przez to opóźniał się proces naprawy danej lokomotywy i zdarzało się, że lokomotywa na czas nie była wydana i wtedy pracownicy tracili premie, co było oburzające. Dziś gdy słyszę, że ludzie mówią, że w Świdniku zaczęło się od kotleta to mnie to denerwuje. Ja wiem, że jak człowiek jest głodny to jest zły, ale tu przyczyna była zgoła inna.

Renata Ostapczuk, ur. 1950

 


Wszystkich ogarnęła ogromna euforia. Chodziliśmy do pracy piechotą wskutek strajków i nikt nie złorzeczył. To był taki ważny moment, bo ludzie poczuli swoją siłę. Zobaczyliśmy, że jest nas dużo takich, którzy myślą inaczej niż władze by sobie tego życzyły.

Halina Capała, ur. 1950

Słowa kluczowe