Julia Hartwig – spacer po Lublinie
Spacer po Lublinie z Julią Hartwig odbył się 12 maja 2006 roku. Był częścią trzydniowego pobytu poetki w Lublinie.
Spis treści
[Zwiń]Trasa spaceru
1. Ostatnia latarnia
2. Brama Grodzka
3. ulica Grodzka
4. plac Po Farze
5. Rynek
6. ulica Bramowa
7. Brama Krakowska
8. ulica Kozia
9. ulica Bernardyńska (po stronie pałacu Parysów)
10. plac Wolności (obok fontanny)
11. ulica Narutowicza
12. budynek Wydziału Pedagogiki
13. ulica Peowiaków
14. ulica Narutowicza 19 i 23
15. ulica Kapucyńska
16. skrzyżowanie Krakowskiego Przedmieścia i Staszica
17. podwórko hotelu Europa
18. Krakowskie Przedmieście
19. wzdłuż hotelu Europa do pałacu Czartoryskich
20. ulica Staszica
21. róg Staszica i Wodopojnej
22. ulica Lubartowska
23. ulica Kowalska
24. Zaułek Hartwigów
25. plac Rybny
26. ulica Ku Farze
Fragmenty wypowiedzi Julii Hartwig zarejestrowane podczas spaceru po Lublinie
Lublin
Lublin to miejsce, które doprowadza do rodzinnych okolic [...]. Tu wracam zawsze z wielkim sentymentem. Jak wracam tu, to przede wszystkim myślę o Starym Mieście [...]. Trudno żeby człowiek wrażliwy, który mieszka w Lublinie, nie wyczuł tego, czym jest to miasto. Jakim oddycha szczególnym oddechem, połączonych jak gdyby różnych płuc, różnego pochodzenia, różnych języków.
Stare Miasto
Nigdy nie mieszkałam na Starym Mieście, ale mieszkałam na Narutowicza, na Staszica, w śródmieściu, w tym nowszym Lublinie, ale muszę powiedzieć, że każdy wypad na Stare Miasto, był dla mnie czymś bardzo ważnym. Po prostu wchodziło się w zupełnie inną atmosferę. Kiedy się przekroczyło Bramę Krakowską – wchodziło się w inny świat. I muszę powiedzieć, że to zachowałam do dzisiaj, mimo że, niestety, nie ma już tych mieszkańców, tych ludzi, którzy tam mieszkali. Ale jest coś takiego w powietrzu, Stare Miasto wytwarza taką atmosferę, że chce się tam być, że chce się tam wrócić, że się podziwia, że same ściany jak gdyby mówią coś.
Rynek
Nic dziwnego, że ja to właśnie miejsce wspominam zawsze – po pierwsze – jest to miejsce z moich wspomnień z dzieciństwa, bo tu często przychodziłam jako dziewczynka, jako uczennica. Zawsze mnie te okolice intrygowały… Nie tylko dlatego, że jest tu piękna architektura, ale też dlatego, że zamieszkiwały te okolice tak różne grupy ludzkie. W okolicach Trybunału były bogate kamienice mieszczańskie, tam mieszkali ludzie zamożni na ogół. Ale tuż obok – już właśnie od ulicy Grodzkiej – zaczynało się to miejsce ubóstwa, ubóstwa ubogich, handlujących Żydów, którzy także tutaj się osiedlali [...]. To było dla mnie fantastycznie ciekawe i trochę zagadkowe [...], stwarzało pewną egzotykę lubelską, ale taką egzotykę, która była bardzo dostępna i bliska nam.
Krakowskie Przedmieście
Tutaj, na Krakowskim, był wielki ruch. To było takie miejsce świąteczne, jak gdyby Krakowskie Przedmieście – było właśnie takim corso – można by to było nazwać. Pamiętam, że zwłaszcza w niedzielę, kiedy ludzie wychodzili z kościołów, wszyscy spacerowali. Można było tu spotkać ludzi z różnych dzielnic miasta – mieli więcej czasu, żeby przyjechać i zobaczyć, posiedzieć trochę w śródmieściu, pobyć także nie tylko gdzieś w odległych dzielnicach. Pamiętam takie parady, troszkę mieszczańskie, troszkę drobnomieszczańskie – bardzo sympatyczne.
Podwórko hotelu Europa
Tam była właśnie pracownia Semadeniego. Podwórko z akacją i niższy budynek i kamienica, której już nie ma, w której był także balkon zewnętrzny. A drzewo było mniej więcej w jednej trzeciej przekątnej. To było piękne drzewo, ja je dotąd pamiętam, zawsze je opisywałam, bo ono cudownie kwitło i rzucało kwiaty na Lublin.
Skrzyżowanie ulic Krakowskiego Przedmieścia i Kapucyńskiej
W hotelu Victoria była księgarnia i bardzo luksusowy sklep kolonialny, z kawą. Pachniało kawą, tu byli bardzo eleganccy subiekci, w ogóle jakiś taki szyk był tutaj. Niedaleko był znakomity sklep firmowy z miodem, z miodami lubelskimi, do picia i do jedzenia.
W kawiarni Semadeniego było pięknie. Na zewnątrz była galeria, w środku bardzo elegancka kawiarnia, taka naprawdę na wiedeńskim, europejskim poziomie, z bardzo dobrą kawą, gdzie przychodzili głównie starsi panowie i czytywali codzienne gazety. Gazety były umieszczane na pałeczkach drewnianych. Pamiętam, że były tutaj pyszne ciastka. Obok, od ulicy, była sprzedaż ciastek. Było tam takie ciastko, które się nazywało „domino”. Było to takie ciasteczko, które na wierzchu miało twardą powierzchnię, nie z lukru, ale z czegoś, co się kruszy pod zębami, a w środku była czekolada. Pamiętam, że to było ulubione ciastko mojego dzieciństwa.
Cmentarz na ulicy Lipowej
Mam tutaj najbliższy mi grób – grób mojej matki, która była prawosławna. Ten cmentarz jest bardzo piękny. Mam jeszcze takie wspomnienia z niego nie tylko cmentarne – ale po prostu parkowe – bo myśmy tu przychodzili się uczyć przed maturą, tu było cicho spokojnie, siedzieliśmy sobie na ławeczkach i uczyliśmy się. W związku z tym mam bardzo domowy stosunek do tego cmentarza. Nie przychodzę tutaj żeby się smucić, tylko żeby jeszcze raz żegnać tych, którzy umarli i tych których widziałam, a także właśnie wspominam tutaj szkolne czasy – to wszystko jest dla mnie – takie sięganie we własną przeszłość, która jest związana z tymi miejscami.
Miejsca i ludzie we wspomnieniach Julii Hartwig – relacje nagrane w ramach Programu Historia Mówiona
Pobyt Julii Hartwig w Lublinie w 2006 roku