Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Julia Hartwig – wiersze o Lublinie

Motyw rodzinnego miasta pojawia w wielu utworach Julii Hartwig. Elegia lubelska jest najbardziej znanym i najczęściej cytowanym w kontekście Lublina utworem poetki. Wiersz Niepotrzebne skreślić dotyczy całej rodziny Hartwigów, Przywoływanie Julia Hartwig poświęciła matce, Marii, natomiast Na cześć moich braci, Pamięci W. i Siostra – rodzeństwu. Utwór Koleżanki ściśle dotyczy szkolnych lat poetki. W wierszach Elegia lubelska, Odwiedziny, Pamięci Czechowicza pojawia się postać Józefa Czechowicza.
 
W 2009 roku z okazji nadania poetce Honorowego Obywatelstwa Miasta Lublina oraz z okazji przyznania jej nagrody Kamień, oraz w 2011 roku z okazji 90. rocznicy urodzin Julii Hartwig, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” wydał okolicznościowe tomiki wierszy zatytułowane Powroty. Tomiki zawierają lubelskie wiersze Julii Hartwig: Elegia lubelska, Niepotrzebne skreślić, Przywoływanie, Na cześć moich braci, Pamięci W., Siostra, Koleżanki, W drodze, Lublin 1946, Victoria, Odwiedziny, Pamięci Czechowicza, Powrót do domu dzieciństwa, oraz wiersz *** [Mówi akacja z dzieciństwa].
 
W 2017 roku lubelskie wiersze Julii Hartwig zostały wydane w nowej szacie graficznej oraz w nowym układzie w tomie Koleżanki i inne wiersze lubelskie.
Julia Hartwig podpisuje tomik wierszy "Powroty"
Julia Hartwig podpisuje tomik wierszy „Powroty”, fot. Joanna Zętar

Spis treści

[RozwińZwiń]

Elegia lubelskaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Nie ma odpowiedzi
 
Więc urodziłam się na tym skrawku ziemi
Co mam zrobić żeby poczuć się tutejszą?
 

1.

Budzi się w klasztornym hoteliku

przez okienko szeroki widok na okolicę

Jest ranek

ranek lubelski

Rozległą łąką nie-łąką między bujnymi lipami

wydeptaną ścieżką na skróty idą do pracy kobiety i mężczyźni

mijają Zamek i miejsce po synagodze

potem cerkiew i targowisko

Lublin

jeszcze nie kresy ale już kresy

haftowane ręczniki na stołach święte obrazki na ścianach

na jednych ikony na innych Jezus o płonącym sercu

pienia nabożne w różnych językach

i nieme powietrze w którym zastygł jęk pomordowanych

wepchnięte w gardła zawodzenie a potem cisza

wielka i ostateczna cisza z odorem duszącego dymu

i roznoszonych wiatrem łachmanów

 

2.

Na cmentarzu matka ojciec i siostra

Matka osobno pod kaplicą prawosławną samotna

tak jak musiała czuć się samotna

porzuciwszy rodzinną Moskwę

jej światła i gwarne bulwary

W pobliżu grób Czechowicza

pochowanego wśród żołnierzy „poległych na polu chwały”

Zawsze ktoś przynosi tu kwiaty

bo trwa i nie poległa chwała jego wierszy

ich słodycz naruszona profetyczną wizją przyszłości

On jeden potrafiłby opłakać to miasto

on który rzucił na nas czar jego sennej piękności

potrafiłby uczcić pochody widm które się tu snują

znaleźć modlitwę na „dusz cierpiących upalenie"

 

3.

A ja mała wtedy dziewczynka

chłonąca ten świat ciemny ruchliwy pełen zgiełku

i okrzyków w niezrozumiałym języku

które cichną nagle w piątkowe wieczory

kiedy przez okna połyskują światła zapalonych świec

a w gęstym mroku Grodzkiej i Szambelańskiej staroświecka latarnia

rzuca blade ruchliwe blaski na pochyłe ściany domów

 

4.

Odwróćcie wzrok ode mnie bramy mojego miasta

bramy miejskie żarłoczne bramy

przez które uszło życie z tych ciemnych uliczek

O wieże rodzinnego miasta

goniłyście mnie po świecie groziły

nic wam nie jestem winna nieczułe olbrzymy

które przetrwałyście nie uroniwszy ani jednej łzy

nad miastem mojego dzieciństwa

 

KoleżankiBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Bez pożegnania
 
 

Głos łacinniczki był jakby trochę ostrzejszy,

kiedy się do nich zwracała.

(Nigdy po imieniu.)

Miriam była zawsze doskonale przygotowana,

Reginka słabsza, ale poprawna.

Trzymały się razem

i razem wychodziły z klasy przed lekcją religii.

Ostatni raz spotkałyśmy się niespodziewanie u wylotu Lubartowskiej,

na granicy świeżo utworzonego getta.

Stały tam onieśmielone jakby przydarzyło im się coś wstydliwego.

 

Lublin 1946Bezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści


Miasto rodzinne pod niebem

jak zatopione na dnie jeziora

oto zapadam znowu w wieczność.

Kołyszą mnie wzdłuż ulicy twe dzwony

odlane z gorącego jeszcze armatniego huku.

Oto przypędziły mnie ku tobie wskazówki słońca

ale już pora odciąć pępowinę co mnie z tobą wiąże

gdy znowu na rynku syci a niezadowoleni mieszczanie

pośród krakania wron, pośród ruin.

Wyciekają tu ze mnie lata o najczerwieńszej krwi

szczepione świeżą ręką z daleka od ciebie.

O, pozwól, by wyjechał wielki głośnik przez Twą Bramę Złotą

i tu, między malarzem malującym rudery

między gruźliczym dzieckiem i cwaniakiem złodziejskim

niech tryśnie pieśń odnowienia!

Niech wali wielkim strumieniem

aż zaczną prychać pod nią uczniaki

i zwilgną oczy starych

a ulicami runie rzeka stokroć czystsza od Bystrzycy.

Po niej płynąc dziewczęta wić będą kaczeńce ze Sławinka

a chłopaki grać na organkach.

 

***Bezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Czuwanie

Mówi akacja z dzieciństwa

Nie takie bywały pamiętam twoje młode smutki

Dla kogo rzucam teraz mój słodki kwiat

pod balkonem drewnianym na kamiennym podwórku

 

Na cześć moich braciBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Zobaczone

 

Dziękowaliśmy Bogu żeśmy się uchronili w czasach klęsk

rodzina która mogła się siebie doliczyć

Wyszliśmy z tego i udało się nam żyć dalej

Jeden brat powrócił po dwóch latach z surowej Północy

nie do rozpoznania na zdjęciu zrobionym podczas postoju

w Białej Podlaskiej: widmowa bladość na głowie sowiecka uszatka

obok niego dwaj współtowarzysze z obozu

jednego z najcięższych

Jogła

Wepchnięto ich do nor wykopanych w ziemi

i obleczono w niemieckie mundury

żeby nie budzili współczucia miejscowych

Osłabł tak że współtowarzysze wywlekali go siłą z legowiska

i ciągnęli trzymając pod ramiona ku rzece

gdzie pracowali przy spławianiu drzewa

Nogi zostawały mu w tyle gubił w drodze wypchane słomą chodaki

Nie pozwalali mu odstać

Pamięta im to

Dzięki nim jego opowieść o naturze ludzkiej

brzmi bardziej krzepiąco niż inne

Kiedy chorował wynosili go na powierzchnię

żeby mógł podziwiać zorzę polarną

Mówili: głupi ten Hartwig ale uszanowali w nim artystę

Drugiego brata – lekarza – sadzano na odwróconym stołku

przesłuchując ze zbrodni leczenia rannych z „Parasola”

Fagas o zatartych rysach zabierał go raz po raz z kliniki na Nowogrodzkiej

i seanse ciągnęły się z przerwami przez długie miesiące

Nie przeszkadzało to między jednym przesłuchaniem a drugim

wzywać go do chorych dostojników

był bowiem jednym z najlepszych w swoim zawodzie

a prawość była jedną z przyczyn dla których go dręczyli

Z własnej już chęci leczył Prymasa Tysiąclecia

który lubił z nim pogwarzyć w korytarzu

z daleka od podsłuchu pytając za każdym razem

Co słychać panie Walenty

Z wdzięczności za powrót brata z obozu

ślubował odbyć pieszą pielgrzymkę do Częstochowy

Kiedy z niej powrócił powiedziano mu:

Może pan zapomnieć o kierowaniu instytutem

Nie przyjął tego jako klęski

Przybiegał do nas w roku sześćdziesiątym ósmym

przybiegał w stanie wojennym niepokojąc się czy nas nie wzięto

Pamiętam jak spotkałam go na warszawskiej Pradze

podczas okupacji niemieckiej pogroził mi palcem

zgadując jakieś kurierskie zadanie

Karmił mnie kiedy chodziłam na uniwersytet podziemny

bo przyszedłszy kiedyś do mieszkania które mi wyznaczono

zobaczył goły siennik i łyżkę wetkniętą w garnek z zaschniętą kaszą

Nie umiem nakreślić portretu moich braci

 

Niepotrzebne skreślićBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Bez pożegnania

 

Było nas pięcioro

Skąd przyszło do głowy rodzicom żeby rodzić tyle dzieci?

Nazwiska trojga znalazły się w encyklopedii

Nie ma jednak pewności czy nie znikną w jej następnych wydaniach

ustępując miejsca komuś ważniejszemu

Jeśli jednak same talenty okażą się mało trwałe

być może pozostanie coś co kiedyś

zapewniało dobre imię: przyzwoitość

„bonne souche” mówią Francuzi

a idzie po prostu o mniej więcej czyste rachunki

 

Wszystko co w nas najlepsze pochodziło od matki

Ale ona szybko nas opuściła

nie mogąc podźwignąć ciężaru cudzoziemskości

 

Jeśli można tak to nazwać: kochaliśmy się wszyscy

Ale nasze drogi szybko się rozeszły

 

Jaki był nasz ojciec – nikt z nas tak naprawdę się nie zastanawiał

Jego energia przewyższała energię całej naszej piątki

Wciąż zapracowany nie zajmował się nami zbytnio

ku naszemu zadowoleniu

Nie sprawialiśmy mu zresztą większych kłopotów

życie prowincjonalne nie wystawiało nas na zbyt wiele pokus

 

Był fotografem starej daty

Zawód ani lepszy ani gorszy od innych

przed rewolucją żył w Moskwie z młodą żoną i małymi dziećmi prawie luksusowo

w Lublinie zdobył sobie należne mu miejsce i szacunek

coś na kształt lokalnej sławy

 

Najczęściej robił zdjęcia rodzinne i portrety

ale jego temperament sprawił że stał się pierwszym fotograficznym reporterem w swoim mieście

Potrafił przed wojną zatrzymać pochód pierwszomajowy

żeby zrobić demonstrantom zdjęcie

z wysokości rozstawionego na chodniku stołu

z którego jak strach na wróble wysterczał statyw jego staromodnego aparatu

nakrytego ciemną płachtą

 

Kochał teatr i operę

i pracując w ciemni wygwizdywał melodie ulubionych arii

Palce miał zawsze brązowe od kwasów

ale moment ukazania się na papierze obrazu

który utrwalał minioną chwilę

napełniał go wyraźnym zadowoleniem

 

Miał bibliotekę rosyjskich klasyków w oryginale

i czytał wieczorami leżąc w łóżku

póki zmęczenie nie zamknęło mu oczu

 

Niechętnie wysupływał pieniądze na mój nowy fartuszek szkolny

i robił to tylko wskutek perswazji wychowawczyni klasowej

Zdarzało mu się jednak wydawać czasem pieniądze na rzeczy najzupełniej zbyteczne

na kryształowy wazon lub staroświecki zegar

 

Nieraz odprowadzał mnie do szkoły

Bywało też że przynosił mi na szkolną pauzę zakupioną w sklepie bułkę z szynką

polecając doręczenie woźnej która zamiast pilnować porządku

musiała uganiać się za mną po korytarzach lub po boisku szkolnym

 

Nie miał zwyczaju ani czasu na prowadzenie z nami rozmów

był jednak dumny z naszych postępów w nauce

Wszyscy z nas mniej więcej wiedzieli czego chcą

Tylko mój najstarszy brat bardzo piękny

artysta z temperamentu i playboy w dawnym stylu

nie mógł się zdecydować co będzie robił dalej

kiedy zwiodły go talenty malarskie

 

Mieliśmy więc do czynienia z przyszłym lekarzem przyszłą pielęgniarką

i młodą mężatką która wydawała się zadowolona ze swego nowego stanu

nie snując dalszych planów

Najmłodsze kurczę nie sięgało jeszcze myślami poza gimnazjalne mury i czytelnię

gdzie równie dostępne były „Wiadomości Literackie” „Pion” i „Prosto z Mostu”

 

Dziś myślę, że jeśli pozostawieni własnej samowoli

nie zrobiliśmy z niej najgorszego użytku

stało się tak dzięki wyniesionym z domu rodzinnego przekonaniom

że droga prosta jest najkrótsza

Dopiero po latach miało się okazać

że decyzja jest zawsze w rękach tego „co kule nosi”

 

Wkrótce po śmierci mamy ojciec ożenił się po raz wtóry

Moja starsza siostra wspomina

że do jej obowiązków należało poszukiwanie ojcowskiego kapelusza

który wciąż gubił się w dorożkach załadowanych fotograficznym sprzętem

 

Czasem zdawało mi się że pod tą rozwianą na wietrze płachtą aparatu

wzleci kiedyś w niebo gdy nadejdzie jego pora

 

Ale śmierć dosięgła go dopiero po kilku latach choroby

którą spędził unieruchomiony w łóżku

Cios losu jak zawsze celny uderzył go tak żeby najbardziej zabolało

bo ruchliwość jego była przysłowiowa

 

Lubił wspominać Moskwę Kijów i Odessę

po której ulicach toczyły się zrzucane z wozów ogromne kawony

będące dla niego symbolem dzieciństwa

 

Co do mnie – zawsze nie znosiłam fotografii

Gust do niej przywrócił mi dopiero mój najstarszy brat

który uczynił z niej dzieło sztuki

i był jedynym chyba znanym mi człowiekiem

który nie znał zawiści i nigdy nie powiedział o nikim złego słowa

 

OdwiedzinyBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Pożegnania
 
 

Na Placu Trzech Krzyży w Warszawie,

na przeciw kościoła Świętego Aleksandra

jest Instytut Głuchoniemych.

Stał kiedyś, dziś  j e s t  tylko.

Tam poszłam

w parę miesięcy po zniszczeniu Warszawy.

Była wczesna wiosna. Pył się unosił

z pustych wnęk domów,

nad którymi otworzyło się nieba więcej niż kiedyś.

W Instytucie spodziewałam się odnaleźć towarzyszkę pracy Józefa Czechowicza,

poety, którego wśród wielu trzeba pamiętać.

Nam, dorastającym, wiersze jego podały obraz świata

jak liść młody, jak zwierzę jeszcze gorące od narodzin, pełne trwożnych przeczuć.

Nie trzeba ich stroić. Ani mogiły poety na cmentarzu w Lublinie

gdzie ma grób na centymetr nie szerszy od innych,

co zabici od bomby, kamienia, strzału.

Towarzyszka pracy pedagogicznej Czechowicza (był on bowiem

nauczycielem dzieci upośledzonych: ślepych, głuchych i niemych,

dla których zarówno kalendarz jak i ważne sprawy życia wraz z posiłkiem

mają wolniejszy bieg)

stała właśnie przed ogrodnikiem w szarym kitlu z gracą

wydając mu zarządzenia. Z boku widziałam jej zamknięte wargi,

nieme z wyboru, nieme z przekonania,

nieme z doświadczenia długich lat. Tylko uskrzydlone dłonie

żłobiły powietrze w arabeskę, której piękno i logika były mi niedostępne.

Tak żyje człowiek, którego karmią dwa światy,

jak ksiądz, jak poeta, jak dozorca więzienia.

Najpierw wskazała mi lewą ręką: na boisku bawili się w piłkę chłopcy

czyści, odziani ubogo; zresztą jak inni chłopcy w ich wieku weseli.

Ale ich radość nie udzieliła się mojej; był to najsmutniejszy z niemych filmów jakie widziałam.

Tam, gdzie prawą ręką podaną mi na pożegnanie już mi nie wskazała,

tam,

drogą ku wyjściu, wydeptaną wśród odłamków gruzu, szedł pochód równie

godny zapamiętywania jak rytmiczne pochody greckich płaskorzeźb.

I jeśli nie przekaże go ostatni z tego wieku,

słusznie zwali się w gruz architektura spółdomów,

bez żalu niech zapanuje nad ziemią.

Z ogrodu, spod drzewek bielonych wapnem, nieśli robotnicy na noszach

polane wapnem ciała pensjonariuszy tego zakładu.

Jaka była dla nich ta suita wojny?

Czy bez szmeru walił się świat wśród błyskawic i wstrząsów

i tryskały w górę płomienne fontanny ziemi i piasku,

aż dopiero uderzenie śmierci przyniosło im głos pierwszy

tak oczekiwany?

Kto pobielił drzewka wapnem – uchronił je od szkody.

Kto zalał ciała wapnem – nie uchronił ich od rozkładu.

Z ciał niemych ulatując życie

nie potrafiło wydobyć okrzyku, jak wybuch ostatni.

Przetrwały mumie faraonów, kąpane w kadzidłach i oleju,

po fellahach wieść tylko.

I o tych tylko wieść zostanie.

Mocniejszym tylko trzeba podjąć ją głosem,

aby mocniejszym zjeżyły się włosy od niemoty słabych.

(1946)

Pamięci CzechowiczaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

 

I padłeś własnym wierszem powalony

Pod ruinami miasta ze światem umarłym w sobie

Czy ten co słowem grozi wierzy aż do końca

Giń Niniwo i swąd czuć i walą się mury

 

Gdy widzi że się spełnia sen przeczucie wiara

Chciałby cofnąć swe słowa lecz one gonią go ze światem

Chciałby schronić się w domu

Lecz tu właśnie ginie

 

Biedne dziecko maligny synu urzeczenia

Zawczasu twoja sława dziedzicom ogłoszona

Zawczasu sielskość łąk

Wobec popielisk zaświadczona

Zawczasu na grobie własnym

Zielony złożyłeś laur

 

Pamięci W.Bezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Bez pożegnania
 
 

Tak

miał z pewnością dobrą pamięć i był świetnym diagnostą

Znakomity lekarz któż to zaprzeczy

Ale ja chwalę dziś dobrą pamięć

jaką po sobie pozostawił

ten dobry człowiek

 

Powrót do domu dzieciństwaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Chwila postoju
 
 

Wśród ciemnego milczenia sosen – krzyk młodziutkich nawołujących się brzóz

Wszystko jest jak było. Nic nie jest jak było.

Przemów do mnie, Boże dziecka. Przemów, niewinna trwogo.

Nic nie rozumieć. Wciąż inaczej. Od pierwszego krzyku do ostatniego westchnienia.

A jednak to też było życie. I chwile szczęśliwe wychodzą ku mnie z przeszłości jak panny z

kagankami oliwy.

 

PrzywoływanieBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Przywoływanie

 

Wyrwana prosto z gniazda starowierców,

z rodziny znanej mi tylko ze zdjęcia,

gdzie widać ich wszystkich siedzących za stołem w ogrodzie,

jak u Czechowa.

To moi wujowie i ciotki, a ten ponury starzec z siwą brodą

to mój dziadek.

Nie znam nawet ich imion, odróżniam tylko Kolę

którego matka kochała najbardziej

i do którego podobny jest jeden z moich braci.

Musiała żyć w niej pamięć o nieznanych przodkach,

o tych nieokiełznanych w głuchym fanatyzmie chłopach,

którzy kryli się w głębi najciemniejszych borów,

przed prześladowaniami wiary,

silniejszej niż ukazy cara i potężne prawosławie.

Ten upór, ta siła musiały tkwić w najtajniejszej głębi jej serca,

szarpanego nieustanną trwogą o los porzuconej rodziny.

Pewno lepsza była ta Polska od rewolucji, przed którą uciekła

z małymi dziećmi, za mężem Polakiem.

Polski obyczaj i polska mowa wypełniały jej dni codzienne i świąteczne,

noce mijały w szarpiącym ogołoceniu duszy.

W cerkwi gdzie bywała każdej Wielkanocy,

odnajdywała swój język.

Potężne jak organy, głębokie basy

w obłokach kadzidła

rozbrzmiewały w niekończących się błogosławieństwach i błaganiach.

Znak krzyża od prawego do lewego ramienia

radość odnalezionej wspólnoty po wyjściu ze świątyni,

w rzeźwym podmuchu wiosny pocałunki, uściski

i niesione z ust do ust Kristos Woskries! Chrystus zmartwychwstał!

Mała, zaledwie od ziemi odrosła, przyprowadzana za rękę,

tam poznawałam pierwszy smak oddalenia od tego co najbliższe

i drżeć zaczęłam by jej nie utracić.

Ale stało się że odeszła.

Hardość doprowadziła tę duszę do upadku nadziei tak głębokiego,

że postanowiła opuścić nas na zawsze.

Od takich postanowień nie ma już odwrotu.

Kiedy znaleźliśmy ją leżącą na dziedzińcu tamtego ranka,

wyglądała jakby po prostu idąc potknęła się i upadła.

O, mamo, jak to się stać mogło?

Z nas wszystkich ty jedna powinnaś była umieć latać.

 

SiostraBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Nie ma odpowiedzi
 

 

Po ucieczce z Rosji

tak mało mieli w Polsce bliskich

że wybrali mi na chrzestną moją starszą siostrę

która gdy dorosła zastępowała mi matkę

Myślę że nie miała łatwego charakteru

nie objawiała żadnych talentów

i z trudem ukończyła gimnazjum

Ponieważ nasz ojciec był osobą powszechnie szanowaną w mieście

uważano że zdeklasowała się

wychodząc za mąż za skromnego chłopca bez zawodu

Wypłacił się naszemu ojcu z nawiązką pielęgnując go w łóżku

przez długie lata niedołężnej starości

Byli najserdeczniejszymi z ludzi

żyli pokornie przyjmując swój los

jako sprawiedliwie odmierzony

nie wspinając się ku żadnym przywilejom ani zaszczytom

Owdowiała

chora

już po siedemdziesiątce

jedyna z rodziny która pozostała jeszcze w Lublinie

umarła w szpitalu

Podobno wzywała mnie w ostatnich chwilach

Nieprzytomna wodziła dłonią po ścianie

a kiedy pielęgniarka zapytała ją dlaczego to robi

odpowiedziała: Tam jest Władzio (to było imię jej męża)

Nie może tu wejść.

 

W drodzeBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Bez pożegnania

 

Na cmentarzu żydowskim

na najstarsze drzewa

Kruk

kantor oniemiały

nie śpiewa

Nad drzew wierzchołkami

ciężką jesienną chmurą

przechodzą tysiącami

Wychodźcie im na spotkanie

zamknięci w pałacach pomników

Razem przez deszcz siekący

przez błyskawice

iść wam dziś trzeba

Ci którzy miejsca swojego nie mają

którzy sami są ogniem i deszczem

Teraz się z wami bratają

Bo jeszcze

nie koniec ich końca

nie koniec

 

VictoriaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

z tomu Bez pożegnania

 

Dlaczego nie tańczyłam na Polach Elizejskich

kiedy tłum wiwatował na cześć końca wojny?

Dlaczego to nie ja rzuciłam się w ramiona temu marynarzowi

który schodząc z trapu z płóciennym workiem na ramieniu

biegł ku mnie przepychając się przez rozgorączkowany tłum

gdy z wszystkich megafonów dobiegały już

rozszalałe dźwięki bebopa

na przemian z Marsylianką i hymnem Boże strzeż Królowej?

Dlaczego nie rozbiłam butelki szampana

w pobliżu ich obu ubranych jeszcze w angielskie mundury

i nie przeczuwających że kiedyś stanę u końca ich drogi?

Dlaczego pisane mi było żebym na głównej ulicy Lublina

na widok wchodzących oddziałów z czerwonymi gwiazdami

płakała z radości że nie usłyszę już znienawidzonego: Raus! Halt!

i z szarpiącego żalu że jest to cena za utracone marzenie

o triumfalnym wjeździe bohatera na białym koniu

i o powrocie tych którzy podwójnie oszukani

tu już wracać nie chcieli

Stanęliśmy więc – ci co się zachowali –

na ulicach obróconej w pustynię Warszawy

i dziś po latach odnajdujemy tam siebie

trudnych do rozpoznania

na wyblakłych taśmach starych kronik filmowych

 

Wybór: Julia Hartwig i Tomasz Pietrasiewicz