Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Analiza reportażu Hanny Krall „Wyjątkowo długa linia”

Spis treści

[RozwińZwiń]

„Wyjątkowo długa linia”Bezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

"Wyjątkowo długa linia" Hanny Krall ukazała się jako publikacja książkowa [1], a jej fragmenty publikowane były w ogólnopolskiej „Gazecie Wyborczej”.

Reportaż jest opowieścią o losach mieszkańców jednej z lubelski kamienic. Krall opisuje historie, które zdarzyły się w mieszkaniach na parterze kamienicy, na pierwszym, drugim i trzecim piętrze, a nawet w piwnicach. Pierwszy rozdział reportażu nosi tytuł Kamienica i rozpoczyna się opisem budynku. Krall pisze: Jest trzypiętrowa, otynkowana, z dachem dwuspadowym o więźbie drewnianej, z sienią pośrodku, na planie prostokąta. Zbudowano ją czterysta siedemdziesiąt lat temu. Stanęła na piwnicach – głębokich, rozległych, krętych jak labirynt. Zbudowano kamienicę – in circulo civitatis. Co powinno znaczyć „w centrum świata”, a znaczy zaledwie – w obrębie miasta. Reportażystka nie opowiada jednak o historii kamienicy, ale o losach ludzi, których łączy to, że kiedyś, choć krótko, w tej kamienicy mieszkali.

Reportaż składa się z czterdziestu pięciu krótkich rozdziałów. Krall wspomina w nich o stu siedemdziesięciu trzech osobach, których losy były związane z kamienicą, a także o wielu innych postaciach nie związanych z tym miejscem. Najwięcej uwagi poświęca sześciu bohaterom: Franciszce Arnsztajnowej, jej mężowi Markowi Arnsztajnowi i synowi Janowi – wybitnym lekarzom, córce Jana i jego narzeczonej, a także lubelskiemu poecie Józefowi Czechowiczowi. To właśnie cytat ze słów Czechowicza został przez reportażystkę użyty jako tytuł książki. W rozmowie z Franciszką Arnsztajnową, Czechowicz żegnając się przed swoim wyjazdem z Warszawy do Lublina mówi, że nic złego nie może mu się przytrafić. Pokazuje przy tym na dłoni swoją linię życia. „Wspaniała prawda? Wyjątkowo długa linia!” – stwierdza. Kilka dni później Czechowicz dociera do Lublina. Krall pisze:

Poszedł się ogolić.
Zaczął się nalot.
Bomba spadła na zakład fryzjerski.
W zakładzie było kilku mężczyzn. Wszyscy ocaleli – poza jednym. Jego szczątki wydobyto spod gruzów.
W kieszeni znaleziono książkę, słownik polsko – niemiecki, z napisem własność Józefa Czechowicza
.

Konstrukcja reportażuBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

W "Wyjątkowo długiej linii" Hanna Krall wypowiada się z pozycji obserwatora. Nie uczestniczy w wydarzeniach, ale wnikliwie je opisuje i utrwala. W odróżnieniu od Dereckiego, w Wyjątkowo długiej linii Krall nie ma żadnych cech uczestnika opisywanych zdarzeń: jako reporter jest nieobecna w tekście.
Reportażystka występuje także z pozycji rekonstruktora zdarzeń. Opisywane fakty odtwarza na podstawie relacji innych osób oraz dokumentów.
Styl wypowiedzi reporterskiej charakteryzują krótkie, lapidarne zdania.

Wyjątkowo długa linia zbudowana jest z krótkich rozdziałów. Niektóre z nich mają charakterystyczne tytuły np. „Pierwsze piętro. Medycyna i poezja”, „Trzecie piętro. Asekuracje”, „Drugie piętro. Narzeczona”, „Kamienica – ciąg dalszy. Piwnice”, „Parter. Łzy”. Ma to związek z tym, że większość historii, jakie opowiada reportażystka, rozegrała się w opisywanej przez nią kamienicy. Już z tytułów dowiadujemy się, na jakim piętrze kamienicy mieszkali bohaterowie historii.
Opowieści o mieszkańcach nie są ułożone zgodnie z piętrami kamienicy ani mieszkaniami budynku. Krall nie opowiada także historii chronologicznie. W książce losy bohaterów przeplatają się wzajemnie.

Pierwszy rozdział Wyjątkowo długiej linii przedstawia małżeństwo Arnsztajnów – Franciszkę i Marka. Krall pisze: Wiek się kończył i małżonkowie postanowili zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia (...). Marek A. pozował stojąc: wyprostowany, pewny siebie, z jasnymi oczami, z nieprzystrzyżonym wąsem opadającym na górną wargę. Jedną rękę wsunął za połę surduta, drugą położył na książce. Książka była gruba, naukowa zapewne. Musiał ją ze sobą przynieść. Chyba że A. Stepanoff, właściciel Atelier, miał w zakładzie potrzebne rekwizyty. Franciszka A. siedziała na krześle – czarnowłosa, ładna, z dużymi, zamyślonymi oczami. A. Stepanoff poprosił ją, być może, o uśmiech, ale nie miała zwyczaju uśmiechać się na czyjeś życzenie.
Franciszka Arnsztajnowa jest poetką. Ma problemy ze słuchem więc zawsze nosi przy sobie czarną tubę, którą przykłada do ucha gdy czegoś nie słyszy – trzeba wtedy mówić powoli i niskim głosem. Tubę, a także ołówki i zeszyty – potrzebne gdy, mimo tuby, Franciszka Arnsztajnowa nadal czegoś nie słyszy, poetka ma zawsze przy sobie, w dużej skórzanej torbie, jakie nosiły położne. Któregoś dnia do tuby krzyczy Stach Czechowicz, który lubi bywać u Arnsztajnów: MÓJ BRAT TEŻ PISZE WIERSZE! Tak? zdziwiła się uprzejmie F.A. Proszę go przyprowadzić. W taki sposób do Franciszki Arnsztajnowej trafia Józef Czechowicz. Krall opisuje go: „Zwalisty, duży, z brązowymi bystrymi oczami”. Czechowicz czyta poetce swój wiersz. Krall przedstawia ich pierwsze spotkanie bardzo szczegółowo:
Nie słyszała go.
Wiedziała, że mówi głośno, widocznie brat uprzedził go, że tak trzeba, ale nic nie słyszała i niczego nie umiała odgadnąć z ruchu warg.
Proszę podejść, powiedziała i sięgnęła do torby po tubę.
Podszedł.
LICZĘ DWADZIEŚCIA DWA PIĘTRA! – krzyknął do czarnej, bakelitowej rury.
Umilkł.
Roześmiał się.
TO SIĘ NIE NADAJE DO POEZJI! znów krzyknął. DO PROZY MOŻE, ALE NIE DO POEZJI!
Ma pan słuszność, i ona roześmiała się, i odłożyła tubę. Wyciągnęła rękę. Podał jej kartkę z wierszem i wrócił na poprzednie miejsce.
Dzielił ich długi stół nakryty ciemnozieloną tkaniną. Pośrodku stała naftowa lampa.
Zaczęła czytać. Podniosła wzrok i zobaczyła, że i on mówi wiersz, z pamięci, z nią razem.
Liczę 22 piętra
liczę 22 lata
jest nas dwudziestu dwóch
Człowiek to transformator
a przecież można liczyć miesiące albo dnie
ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince – nez
Przy słowie „staruszka” spojrzał na nią. Zawahał się, jakby nie pamiętał co dalej.
Nie podpowiedziała.
Liczę sześćdziesiąt pięter – zaczęła
liczę sześćdziesiąt lat
jest nas sześćdziesiąt
Sześćdziesiąt... powtórzył. Tym razem domyśliła się co mówi i skinęła głową.
Prawda, że to przeraża pana?
Podszedł do niej. Wziął kartkę ze swoim wierszem, przez chwilę pisał coś na odwrocie i przesunął w jej stronę.
Przeczytała:
W tumanach, ciszy, stawów głębi
Słońce przepala się na szarość
I czai się, jak lis w porębie,
Z nieznanych dni przybłęda – starość.
Zaczekał aż skończy i zabrał kartkę.
Napisał:
Grzeszę – rdzewieję – liście gubię.
Koniec. Las nie las i łan nie łan...
Lubię jesiennieć tak i lubię.
Siedzieli teraz obok siebie.
Nie odrywała wzroku od jego słów.
To o mnie, powiedziała. Lubię jesiennieć tak...
O mnie, tylko lepiej... Piękniej niżbym sama umiała..
..

O losach Franciszki Arnsztajnowej podczas wojny Krall pisze: Znajome pisarki znalazły schronienie pod Warszawą – bezpieczne i całkiem wygodne. Może pani tam mieszkać do końca wojny, zapewniły Franciszkę Arnsztajnową, ale F.A. powiedziała, że podjęła inną decyzję. Pójdzie do getta”. Krall opisuje w jaki sposób poetka mogła zginąć. Na koniec dodaje: „Tak mogło to wyglądać. Mogło się też zdarzyć zupełnie inaczej”.
Mąż Franciszki – Marek Arnsztajn jest lekarzem. Krall charakteryzuje go tak: „Wzywany do chorego, badał go, udzielał rad i zmierzał do wyjścia. Rodzina pytała go o wysokość honorarium. On pytał czy ją stać na jakiekolwiek. Jeśli nie było stać, mówił: nic nie szkodzi, bogaci za was zapłacą. Żegnał się i szedł na najwyższe piętro. Pukał do drzwi. Pytał: potrzebujecie lekarza? Jeśli potrzebowali, zostawał („nie szkodzi, bogaci już za was zapłacili”). Jeśli nie, pukał do następnego mieszkania. Za każdym razem, w każdej dzielnicy biedoty – to samo, od najwyższego piętra po parter. Był przy pacjentach aż do końca. Kiedy umierał katolik, przychodził do kościoła. Kiedy prawosławny, przychodził do cerkwi. Kiedy umierał Żyd, był jednym z minjanu – dziesięciu dorosłych żydowskich mężczyzn, którzy odmawiają modlitwę kadisz”. Opisując pogrzeb Marka Arnsztajna Krall przytacza relacje z gazet: „Wśród wielotysięcznego tłumu ludzi zauważyliśmy p. wojewodę, licznych przedstawicieli wojskowości, policji, sądownictwa, świata lekarskiego, inteligencji miejscowej i po prostu olbrzymie rzesze ludzi powodowanych głębokim żalem z powodu śmierci b. p. dr Arnsztajna, który cieszył się niezrównaną popularnością. Nie tylko w sferach, z których sam pochodził, lecz również i wśród szarej masy biednej ludności, której niósł swą samarytańską pomoc w ciągu 47 lat. ...Lekarze, będąc sami chorzy lub dotknięci chorobą w swych rodzinach, udawali się zwykle do niego, a z nadanego mu z tego powodu tytułu: medicus medicorum (lekarz lekarzy) był on słusznie dumny
.
Syn Franciszki i Marka jest wdowcem. U jego żony stwierdzono zatrucie jadem trupim, po tym jak w prosektorium skaleczyła się skalpelem w palec, robiąc sekcję zwłok. „Była w ciąży. Urodziła zdrową córkę, umarła dwa miesiące później, na ogólne zakażenie zwane sepsą. Jan Arnsztajn powierzył dziecko dziadkom i zajął się medycyną, grą w tenisa i życiem towarzyskim” – pisze Krall. Jan zakochuje się w aktorce, określanej później przez Krall jako narzeczonej. „Zamieszkali na drugim piętrze, nad rodzicami Jana” - stwierdzi reportażystka. „W drugi dzień Wielkanocy Jan Arnsztajn przyszedł do przyjaciela, redaktora miejscowej gazety. Zauważył w przedpokoju niezwykły przedmiot: dużą, ciężką laskę, zrobioną ze skręconego drewna, zakończoną rzeźbą, głową diabła. Diabeł był złowrogi i piękny (...). Jest do wzięcia, powiedział przyjaciel, ale nie jest to rzecz zwyczajna. Wyrzeźbił ją dawno temu ukraiński pasterz. Miała wielu właścicieli, każdemu przynosiła najpierw powodzenie, a potem nieszczęście. Każdy, prędzej czy później, umierał na suchoty (...) ale Arnsztajn zapewnił, że nie boi się przesądów.
Zabrał laskę do domu.
Po paru miesiącach zachorował na grypę. Po grypie stwierdzono gruźlicę. Po roku miał pierwszy krwotok z płuc (...). Zapewniał, że nie wierzy w przesądy, że chorobą zaraził się od pacjentów, ale narzeczona wyrzuciła laskę na śmietnik”.
Dwa miesiące po pogrzebie Jana Arnsztajna, narzeczona przysłała jego córce paczkę z ubraniami dla lalek i list: „Mam nadzieję, że spodobają ci się włóczkowe sukienki, nie zobaczymy się prędko, pamiętaj, że cię kochałam, Janka”. Miesiąc później przyszła na cmentarz, gdzie był pochowany Jan Arnsztajn. Krall pisze: „Po południu poszła do cmentarnej kaplicy. Spytała księdza czy samobójstwo z miłości jest grzechem. Ksiądz poprosił żeby usiadła. Nie chciała usiąść i nie chciała rozmawiać. Chciała się dowiedzieć, czy samobójstwo z miłości... Tak, powiedział ksiądz. Jest grzechem. Czy żonę, która zabiła się z miłości wolno pochować w grobie ukochanego? Skoro jest grzechem... Zaczął i zawahał się. Oboje milczeli. Ja bym pochował, powiedział ksiądz.
Wróciła do grobu.
Tuż przed zachodem słońca strzeliła sobie w serce. Celnie strzeliła, jeden raz, z pamiątkowego rewolweru legionisty Jana Arnsztajna.
Nie ma przeszkód do pochowania ciała, stwierdził ksiądz w „akcie o śmierci za Nr. 19”. Pochowano ją w grobie ukochanego”.
„Zostały we dwie” – stwierdza Krall pisząc o Franciszce Arnsztajnowej i jej wnuczce, córce Jana. Wnuczka chodzi do klasztornej szkoły Urszulanek. Po lekcjach opowiada powoli i głośno do czarnej tuby: „SIOSTRA MARIA SŁYSZAŁA JAK SIĘ MODLĘ I MNIE ZAPROWADZIŁA DO SIOSTRY PRZEŁOŻONEJ! (...) POWIEDZIAŁA SIOSTRZE PRZEŁOŻONEJ, ŻE JA SIĘ NIGDY NIE MODLĘ TAK JAK WSZYSCY!
A jak się modlisz? pytała F.A.
SWOIMI SŁOWAMI! PANU BOGU JEST NUDNO KIEDY WSZYSCY SIĘ JEDNAKOWO MODLĄ!
Masz rację, zgadzała się F.A. A jakie były twoje słowa?
PANIE BOŻE! krzyczała wnuczka. NIECH BABCIA ZACZNIE SŁYSZEĆ! NIECH MI NIE BĘDZIE Z BABCIĄ TAK SMUTNO!
Nie wysłuchał cię Pan Bóg, mówiła F.A. bez uśmiechu. I już cię nie wysłucha”.
O dalszych losach wnuczki Franciszki Arnsztajnowej, Krall pisze: „Po powrocie z rosyjskiego lasu, znad Morza Kaspijskiego i z armii (...), wnuczka F.A. stanie przed kamienicą. Nie wejdzie do środka, będzie stała i stała na ulicy. Ludzie, których nie widziała nigdy przedtem, wyjrzą z okien (...). Spytają dlaczego stoi tutaj. Powie im, że tak sobie. Tak sobie, powtórzy, zasalutuje i pójdzie na dworzec”.

***

Hanna Krall, w "Wyjątkowo długiej linii", ukazuje przez pryzmat losów mieszkańców lubelskiej kamienicy, losy mieszkańców całego Lublina. Dotyka zagłady istniejącej w Lublinie od wieków społeczności żydowskiej. Przedstawia portrety tak wybitnych lublinian jak rodziny Arnsztajnów, czy Józefa Czechowicza, ale opisuje także równie przejmujące historie innych mieszkańców kamienicy, do których udało jej się dotrzeć.

Ze względu na lapidarny styl reportażu, nasuwa się refleksja, że w Wyjątkowo długiej linii nie ma żadnego zbędnego słowa. Pomimo tego, opisy u Krall są tak bardzo szczegółowe, jakby reportażystka uczestniczyła w opisywanych zdarzeniach.
 
 

 

PrzypisyBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

[1] Krall H.,Wyjątkowo długa linia, Wydawnictwo a5, 2004.

 

LiteraturaBezpośredni odnośnik do tego akapituWróć do spisu treściWróć do spisu treści

Ślaska M., Lublin w reportażu. Obraz miasta i społeczności miejskiej w wybranych reportażach z lat 1956- 2004, Lublin 2007. (praca licencjacka)