Sabina Magierska
Spis treści
[Zwiń]Rok 1981
Zawód wykonywany: nauczyciel akademicki - Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie;
Funkcje pełnione w "Solidarności":
- członek Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność" UMCS,
- członek Prezydium NSZZ "Solidarność" UMCS;
Internowana: 14 grudnia 1981 - 25 kwietnia 1982.
Miejsce internowania: Olszynka Grochowska, Gołdap.
Następnego dnia, w poniedziałek, zebrał się Senat Uczelniany i razem z Rektorem Baszyńskim uchwalił ustawę potępiającą wprowadzenie stanu wojennego. Następnie przedstawiciele Senatu razem z tą ustawą przyszli do nas tj. do strajkujących, aby wyperswadować nam strajkowanie. Nawoływali nas do przerwania strajku i udania się do domów. Siła perswazji była tak duża, że istotnie, znaczna część strajkujących rozeszła się. Pozostało tylko kilkadziesiąt osób takich, które zostały, aby zatroszczyć się o budynek, w którym pozostawiono masę dobytku, między innymi: śpiwory i żywność. Wieczorem zaczęło się okrążanie Rektoratu przez oddziały ZOMO i w krótkim czasie nastąpił atak na budynek. Ponieważ było nas niewiele osób, wszystkich wypędzono na hall i ustawiono pod ścianami. Po sprawdzeniu dowodów osobistych i zadaniu niektórym z nas pytań, cztery osoby zostały aresztowane. Byli to: Andrzej Bączkowski, Ryszard Setnik, Piotr Brzozowski i ja. Na tym właściwie kończy się mój epizod strajkowy. Było to około godziny 22, a więc już po godzinie policyjnej. Po aresztowaniu zostaliśmy przez puste miasto przewiezieni do Komendy na ulicę Narutowicza. Tam przedstawiono mi do podpisu dokument, tzw. "lojalkę". Ja jej postanowiłam nie podpisywać z tego powodu, że nie wiedziałam, czy jest to podstęp, czy jakaś prowokacja. Nie rozumiałam dlaczego procedura tego typu jest tutaj wymagana. Straszono mnie, że mogę stracić na pięć lat wolność. Powiedziałam: "Trudno panowie, musicie robić swoje, a ja swoje". Następnie przeniesiono mnie do podziemia, gdzie przeprowadzono rewizję osobistą. Odebrano mi wtedy ulotki i opaski strajkowe. Wszyscy, z którymi miałam do czynienia w Komendzie byli ubrani w zielone mundury.
Po pewnym czasie zgłosił się po mnie jakiś ZOMO-wiec, który odtransportował mnie pod eskortą na ulicę Północną. Tam ci, którzy obsługiwali areszt byli bardzo zdezorientowani i zachowywali się poprawnie, a nawet z pewną grzecznością. Mimo to zamknęli mnie szybko w celi numer 3, zupełnie pustej, chłodnej i obskurnej. Byłam zdumiona, że areszt wybudowany w latach 70-tych, a więc w "epoce" Gierka nie dysponuje ani umywalką, ani toaletą, była tylko prycza zbita z kilku desek. Ściany w tej celi nie były malowane chyba od początku istnienia tej instytucji. Ponieważ miałam nieprzespaną noc za sobą nakryłam się brudnymi kocami i szybko zasnęłam. Ogółem w celi tej spędziłam kilkanaście godzin, odmawiając jedzenia i picia. Gdzieś około godziny 14, 16 grudnia wyprowadzono mnie z celi na korytarz. Spotkałam wtedy koleżanki, sekretarki "Solidarności" uniwersyteckiej, które były wzięte z budynku Zarządu Regionu. Tam, z tego co zrozumiałam, ponieważ byłam w stanie szoku, odczytano akt internowania, w którym zarzucano mi, że działałam na rzecz obalenia siłą ustroju i wobec tego zostałam aresztowana. Następnie wyprowadzono mnie razem z koleżankami z Komendy i "załadowano" do "suki". Przy czym należy powiedzieć, że dziewczyny wzięte w Zarządzie Regionu, brutalnie wyciągnięte i zabrane do Komisariatu, były bez butów i płaszczy. Po umieszczeniu nas w nieopalanej więźniarce ruszyliśmy naprzód. Nikt oczywiście nie powiedział nam dokąd jedziemy. Wiedziałyśmy już, że w grę wchodzi Włodawa, ponieważ po niedzielnych aresztowaniach ta miejscowość padała najczęściej w rozmowach. Ze względu na dosyć tęgi mróz i wysokie zaspy, jechaliśmy długo i powoli. Milicjanci za siatką w pełnej gotowości bojowej, z bronią gotową do strzału, od czasu do czasu groźnie na nas spoglądali. W pewnym momencie Zofia Bartkiewicz zaczęła jakieś konwersacje z tymi panami, typu: ”I czemuż ty synku na mnie bierzesz karabin, ja matką twoją mogłabym być, ja jestem robotnicą, tyle lat pracującą w swoim zawodzie, w partii jestem od lat 50-tych, a ty teraz na mnie z bronią". Z trochę takich "podburkiwań" konwojentów dowiedziałyśmy się, że byli oni przygotowani na to, że zamach stanu będzie z naszej strony. My mamy listy proskrypcyjne, ale ich żony i dzieci są teraz świetnie zabezpieczone. Oni nas tylko unieszkodliwiają. W krótkim czasie atmosfera rozmów nieznacznie się rozluźniła, przestali do nas celować i odłożyli broń. Potem nawet współczuli z powodu zimna i mówili, że mogą coś dla nas zrobić, ale mimo to nie powiedzieli dokąd jedziemy. Już późną nocą dotarliśmy, jak się okazało, do Olszynki Grochowskiej, w podróży byłyśmy od godziny 14.00 do mniej więcej 20.00. W Olszynce nastąpiło zdanie do depozytu rzeczy osobistych razem z ubraniami i przyjęcie szarych ubrań więziennych z pieczątkami Zakładu Karnego. Zostałam zamknięta w zimnym, nieopalanym, posiadającym tylko zimną wodę, baraku... .