Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Anna Kaczkowska na spotkaniu z cyklu „Magiczne Oko”

Skrócony zapis spotkania z red. Anna Kaczkowską „Magiczne Oko. Opowieści z lubelskiego radia" z 8 czerwca 2006 r. w Ośrodku "Brama Grodzka- Teatr NN".


 E. Grochowska, A. Kaczkowska, D. JakubiakPierwsza redakcja
Bardzo chciałam pracować w radiu. Po skończeniu filologii polskiej najbardziej interesowała mnie redakcja literacka, sprawy kultury i sztuki. Okazało się, że jedyne wolne pół etatu jest w redakcji wiejskiej. W rozgłośniach regionalnych, które były oddziałami Polskiego Radia - bo byliśmy jedną firmą - właściwie były redakcje rolne. Szef lubelskiej redakcji Janusz Winiarski wykombinował, że jak nazwa będzie: redakcja wiejska, to się formuła poszerzy. On się będzie zajmował rolnictwem – z wykształcenia jest inżynierem rolnikiem, natomiast naprzyjmuje różnych wagabundów, którzy będą robili jakieś formy artystyczne, no i to już było pójście w kierunku reportaży. Uważaliśmy, że to co nas obowiązuje, to żeby bohaterowie naszych audycji mieli rodowód wiejski, a poza tym to już żadnych ograniczeń nie było. Mieliśmy dużą swobodę twórczą mimo tego, że to miała być publicystyka rolna.

Stan wojenny w radiu
Cała redakcja [wiejska] w okresie stanu wojennego została uznana za podejrzaną i wszystkich nas zwolnili. Instytucja została zmilitaryzowana. Wszystkim dano najpierw 3-miesięczny urlop, a potem była jakaś komisja, która weryfikowała, robiła rodzaj przesłuchania. Ja należałam do grupy tych, których nie przesłuchiwali, było mi to oszczędzone.
Było to takie trudne i nietrudne. Z jednej strony trudne, bo wiedziałam, że dostaję „wilczy bilet” i jak się nic nie zmieni w tym ustroju, to już nigdy nie będę się zajmować dziennikarstwem. A to była moja profesja z wyboru i uważałam, że niewiele zdążyłam zrobić od ’75 do ‘82 roku. Akurat tyle się nauczyłam, że już mogłabym wiele no i wtedy mnie odesłali. Uważałam, że miałam wybór i że jakbym bardzo się starała i poszła na pewne warunki – np. oficer służby bezpieczeństwa chciał, abym była konsultantem, jak to nazwał – to pewnie by mnie zostawili. Ale takie warunki były niemożliwe do wypełnienia, i z uczuciem ulgi odchodziłam. Człowiek od razu czuje się wolny, myśli – już mi nic więcej nie mogą zrobić, drugi raz mnie nie wyrzucą. Ci którzy zostali, byli pod wielką presją. Szefowie się bali - tych szefów było kilku. Był jakiś komisarz wojskowy, komisarz policyjny, był szef radia, redaktor naczelny i jeszcze byli jacyś koledzy z zespołu dziennikarskiego, którzy byli na specjalnej jakiejś pozycji - tak gdzieś bliżej tych komisarzy niż tego szefa.
To były takie nieszczególne momenty dla radia, bo i program ograniczono, w niewielkich ilościach ten program chodził. Trudno było mówić o jakiejś twórczej atmosferze. Potem z czasem, zwłaszcza po ’89 roku jakoś się rozwinęło w dobrym kierunku.

Sztuka robienia reportaży
Jest jakaś ludzka wrażliwość, przyzwoitość. Tego się nauczyć nie można. Albo się współodczuwa z drugim człowiekiem, szanuje jego prywatność, albo nie. Ja musiałam trochę czasu spędzić z bohaterką, porozmawiać, ona musiała nabrać do mnie zaufania. To tak się nie rodzi, że ja gdzieś zza rogu dopadam bohatera podstawiam mikrofon i „a mów pan tu”, „proszę tu zapłakać teraz” itd. To są jakieś zwierzenia. Dokument radiowy bardzo często jest formą intymną, bo radio - chociaż słuchają go dziesiątki czy też setki osób, czy nawet może więcej - nie nadaje do tłumu, tylko indywidualnie mówi do każdego człowieka. Bardzo często takie audycje są nadawane wieczorową porą, więc to ma charakter takiego intymnego szeptanego do ucha zwierzenia bliskiej osoby. Chyba dlatego radio buduje pewną bliskość między ludźmi, że właśnie takie jest - nie z trybuny, nie ex-catedra, a takie bardzo bliskie i prywatne. Nie jest moją intencją wygrzebywanie ludzkich nieszczęść, ale z drugiej strony są pewne sprawy, o których ludzie nie wiedzą. Są jakieś przejścia, jakieś sytuacje, jakieś dramaty, które są bardzo znaczące.
Dokument radiowy ma za zadanie i informować i edukować, ale to jest gatunek artystyczny. Może mamy zadanie trudniejsze niż autor słuchowiska czy filmu fabularnego, bo on sobie może wymyślić co zechce, znajdzie dobrych aktorów, zagrają mu to i tam nie ma żadnych ograniczeń. My musimy być wierni tej prawdzie, którą nam ktoś przekaże, powierzy swoje autentyczne życie. Tylko w tych granicach możemy się poruszać. Czasem podpowiadam studentom początkującym, że jeżeli rozmówca coś tak napomknął, a to jest najciekawsze, to nie mówcie nigdy: „niech pan powtórzy!”, tylko udajcie że nie dosłyszeliście, to wtedy powtórzy. Więc są takie różne sposoby, żeby zyskać czyjeś zaufanie. Natomiast w jaki sposób to przedstawimy - nagranie to jest materia, którą trzeba jakoś opracować, jakoś syntetycznie przerobić, skondensować, ułożyć też jakąś dramaturgię tej opowieści. Nie zawsze to jest tak po kolei jak ten ktoś opowiadał. Tutaj są już pewne zabiegi, które nie godzą w prawdę - tę prawdę trzeba zachować, nie manipulować nią - ale jednocześnie nadają temu cechy twórczości artystycznej.
Myślę, że zawsze kiedy człowiek w postaci sztuki chciał coś przekazać, to on tu nic wielkiego nie wymyślał. Pokazywał po prostu ludzie dramaty, miłości, marzenia - to się zawsze kręciło wokół losów ludzi. Jak w każdym filmie, książce, powieści, liryce epice, dramacie tak samo w reportażu radiowym, w dokumencie radiowym. Stąd uważam, że my dokumentaliści radiowi należymy do tego nurtu artystycznego. Najmądrzejsze audycje dokumentalne nie będą tak przemawiać do odbiorców, jeżeli nie będzie w nich bardzo wyrazistych losów ludzi i emocji również, bo to towarzyszy człowiekowi i to musi być - nie w formie płaczów i histerii, to może być podane w formie bardzo powściągliwej – ale my te emocje odbieramy.

Przepis na dobry reportaż
Anna KaczkowskaNie ma jakiegoś wzorca, zawsze decyduje historia, która jest do opowiedzenia, do niej trzeba dopasować formę. To jest punkt wyjścia i wartość nadrzędna. Tu nie można sobie wymyślić, że ja sobie zrobię coś takiego i do mojego pomysłu mają się dopasować bohaterowie. Raczej rzadko jest taki reżyserowany dokument, czy inspirowany przez autora. Czasami można sprowokować jakieś zdarzenie, które otworzy kogoś, spotkać jakiś ludzi, którzy długo byli zaciekłymi wrogami i po latach coś z tego wychodzi, bo iskrzy między nimi.
Zazwyczaj tak jest, że zależy jaka historia i do niej wszystko dopasowujemy.
Potrzebna jest chwila muzyki, żeby dać odetchnąć słuchaczowi, żeby podtrzymać pewien klimat. Zwykle wielkich zabiegów formalnych nie robi się, raczej takie delikatne. Forma nie może przerastać treści. Przede wszystkim uszanować i wydobyć tą treść i chyba wszyscy to robimy, tego zwykła przyzwoitość wymaga.
Ja o sobie nie myślę jak robię reportaże – wtedy jestem po prostu w służbie radia. Myślę o tym człowieku, z którym nagrywam. Zdarza się, że ktoś rozpłacze się przy nagraniu i ja zamykam mikrofon, stopuję, choć pewnie byłoby to poruszające w audycji, ale mi przyzwoitość nie pozwala. Siedzę i płaczę razem – po prostu.

Bohaterowie reportaży i życie
Na osiemdziesięciolecie LOT-u ogłoszono konkurs dla dziennikarzy dotyczący historii lotnictwa. Pojechałam nagrać rodzinę państwa Kasperków ze Świdnika. Pan Kasperek senior i jego brat byli oblatywaczami, jako piloci latali też ratować Hiszpanię od pożarów, robili opryski wzdłuż Nilu przeciwko jakimś zarazom, komarom, mieli też różne przygody. Było o czym opowiadać - dom pełen trofeów. Syn, Janusz, był mistrzem świata w akrobacji samolotowej. Nagrywałam go ze dwa tygodnie przed jego śmiercią - zginął śmiercią pilota. Był on również pracownikiem LOT-u, prowadził boeingi przez ocean. Opowiadał mi, że to jest najpiękniejsze, nie cieszą go tak te tytuły mistrza i te akrobacje, szaleństwa, że on już niczego brawurowo nie zrobi, bo raz zrobił i omal nie wylądował na drzewie. Postanowił dla poklasku ludzi nie ryzykować życiem – jakoś go olśniło. Te boeingi - mówił - najpiękniejszy jest powrót, bo się wraca w momencie kiedy jest wschód słońca i na tej wysokości wszystko jest tym słońcem zalane, to jest taki wzlot w niebo, takie nierealne. A ta maszyna pięknie się prowadzi – to jest taka niewyobrażalna przyjemność.
Rozstrzygnięcie konkursu było dzień po jego śmierci. W jury byli radiowcy, ale był też któryś z jego kolegów pilotów. Moją audycję wylosowano jako pierwszą i pierwsze co jury usłyszało to był głos zmarłego wczoraj czy przedwczoraj kolegi - byli bardzo poruszeni. Ale powiedzieli, że nie to zdecydowało o nagrodzie, że audycja w ogóle bardzo im się podobała. Dostałam w nagrodę dwa bilety na przelot boeingiem na tej właśnie trasie przez Atlantyk. Jak wracaliśmy był właśnie taki wschód słońca o jakim mówił bohater mojej audycji - pan Janusz.

„W zamku urodzona”
Reportaż zrealizował akustycznie, co jest ważne przy powstawaniu audycji radiowych, Artur Giordano, młody utalentowany realizator, który jest również autorem muzyki.
Bohaterka audycji to Małgorzata Magda Zarzycka. Magda to jest imię które otrzymała w więzieniu, rzecz działa się tuż obok, w Zamku Lubelskim. Jej ojciec, który cudem przeżył, gdy ją odbierał z Zamku, nie wiedział, czy ona chrzczona czy nie chrzczona, pomyślał, że powinna mieć inne imię niż to nadane w więzieniu. Magdaleny było wtedy gdy zmarła żona, a ona się urodziła, więc żeby ją uwolnić od dnia śmierci matki dał jej imię Małgorzata.
To była trudna rozmówczyni, dlatego, że ona jest taka zaskorupiała trochę, bo ją to życie poobijało. Jest nieskłonna do zwierzeń, do pokonywania emocji. Tym twardym głosem mówi, tak się na wodzy trzyma, taka jest rzeczowa księgowa. Być może dlatego jej opowieść robi tym większe wrażenie.
Towarzyszyła jej pani Karolina Krzysztoń, była więźniarka, która niesamowite rzeczy z tego zamku opowiadała i pan Józef Wiejak, również jeden z młodocianych więźniów zamku. Jego siostra została w zamku zakatowana przez gestapo, a on sam trafił po wyzwoleniu na zamek jako członek organizacji, chyba WiN.
Było sporo wątków pobocznych, które może należałoby rozwinąć, ale nie może audycja ciągnąć się w nieskończoność. W radiu mówi się, że dla słuchowiska, dla dokumentu taki optymalny czas to jest pół godziny – dłużej słuchacz nie wytrzyma. Musiałam więc te wątki, te „boczne konary” poobcinać.
To otwieranie drzwi różnych pomieszczeń na Zamku przez niektórych słuchaczy było interpretowane bardzo tak symbolicznie jako otwieranie drzwi do pamięci bohaterki, do jej rozdziałów życia, do jej wnętrza.

Zawód: dziennikarz- reportażysta
Anna KaczkowskaNiedawno studentka pisząca pracę magisterską z zakresu gatunków dziennikarskich, przysłała mi ankietę do wypełnienia „Obraz dziennikarza widziany oczami dziennikarza”. Zastanawiałam się przy wypełnianiu tej ankiety, były tu takie pytania: „jakie są charakterystyczne cechy dziennikarza- wymień trzy dobre i trzy złe”. Ja dopisałam- reportażysty, bo dziennikarstwo ma tak wiele specjalności, że może różne cechy są bardzo przydatne. To ja wymieniłam, że reportażyście bardzo pomaga ciekawość świata, wrażliwość, takt, subtelność w kontaktach z ludźmi. Dodałam jeszcze, że pewna kompetencja nigdy nie zaszkodzi w zawodzie dziennikarskim, poszerzanie własnej wiedzy – bo to poszerza możliwości zawodowe. I dodałam, że nie wymieniam tu tak elementarnych cech jak inteligencja, talent i dobre przygotowanie do zawodu.
Cechy złe – tu wymieniłam na pierwszym miejscu nadmierny tupet, źle rozumianą przebojowość i arogancję, dlatego, że świat mamy taki, że jest bardzo trudno o pracę, zaczyna się taki wyścig szczurów i studia dziennikarskie kończy masę osób, każdy by chciał wejść do jakiejś redakcji jako stażysta, potem pracownik. Wszystkim się wydaje, że jak będą okropnie przebojowi to tym lepiej będą postrzegani i tym szybciej uda się im pracę zdobyć. A niekoniecznie – właśnie można przeszarżować i przedobrzyć. Jak się wśród naszych współpracowników, praktykantów pojawia ktoś nadmiernie pewny siebie i tak szarżujący to nie ma żadnych szans. Ale nie można też być jakąś ciurą, to też nie. Bo jednak dziennikarstwo to jest taki zawód, który wymaga odwagi działania, inwencji twórczej, poszukiwania informacji itd. Nie jest też dobrą rzeczą koncentrowanie się na własnej karierze, co może prowadzić do instrumentalnego traktowania zawodu. Ja sobie zrobię nazwisko, ja myślę o sobie, o swojej karierze a nie o rzetelnym, skromnym wykonywaniu tego co się zamierzyło. Dążenie do gwiazdorstwa przeważnie sprawia, że ten dziennikarz nigdy tego celu nie osiągnie, bo to się robi puste dmuchanie balonu swojego nazwiska. To będzie bardzo powierzchowne. Instrumentalna traktowanie zawodu i niezrozumienie społecznej roli mediów, czasem prowadzą do bardzo nieodpowiedzialnego działania. Jest pewna siła mediów, coś tam się nachlapało z anteny, poszło w eter i sporo ludzi to usłyszało – można kogoś pokrzywdzić, można siebie skompromitować niekompetencją, można narobić niepotrzebnego zamieszania. Trzeba być bardzo odpowiedzialnym i pamiętać właśnie o tym, że po pierwsze nie szkodzić - nie szkodzić swoim bohaterom, nie szkodzić też i swojej profesji. Właściwie dziennikarz jedyne co ma, to dobre imię i albo jest wiarygodny i szanowany potem, albo nie. To jest dosyć ryzykowny zawód.
Jestem przekaźnikiem, skupiam się na tym aby jak najlepiej przekazać to co ktoś mi powierzył. A czy się przy tym czegoś uczę? Myślę, że uczę się pokory przez całe życie. Tak mi się wydaje, że im człowiek jest młodszy, tym bardziej zadziorny, wszystko jest dla niego oczywiste. Im jesteśmy starsi, tym więcej znaków zapytania sobie stawiamy, częściej się zastanawiamy - nad sobą, nad innymi ludźmi, nad światem. Może trochę mądrzejsi i bogatsi wewnętrznie jesteśmy dzięki uprawianiu takiego zawodu

Mistrzowie i uczniowie
Moi mistrzowie. Jak ja przyszłam do Radia Lublin to wtedy bardzo zapalonym autorem reportaży był Kazimierz Dymel i Wacław Biały i trochę robił jeszcze pan Janusz Danielak. Dymel i Danielak nie żyją, zostały ich audycje. To były różne osobowości. Dymel miał taką genialną intuicję, był dość przebojowy. Obserwowałam jego pracę jak przygotowywał „Wesele”, które było jakby dokumentalnym nawiązaniem w latach siedemdziesiątych do „Wesela” Wyspiańskiego, taką próbą opowiedzenia w sytuacji weselnej jacy jesteśmy my Polacy. Trochę obserwowałam jak pracują, trochę nie mieli czasu, żeby się nade mną roztkliwiać, więc sama tam gdzieś zza pleców ich podpatrywałam. Polegałam na własnej intuicji, pomagały mi moje pasje teatralne – w dokumencie radiowym też buduje się pewną dramaturgię. Słuchałam wielu audycji, nawarstwiały się jakieś doświadczenia.
Redakcję reportażu powołano w naszej rozgłośni dopiero - czy aż - trzynaście lat temu. Był taki zwyczaj, o ile mieliśmy chwilę czasu, to sobie słuchaliśmy nawzajem swoich audycji i rozmawialiśmy bardzo szczerze: tu coś zgrzyta, tu za dużo czegoś a tu za mało, tu jakiegoś wątku zabrakło a tu coś się rozłazi. Do tej pory tak rozmawiamy i przyjmujemy swoje wzajemne uwagi, autor albo się z nimi zgadza, albo nie. Ale skoro myśli o tym, skoro są jakieś uwagi - trzeba to uważnie przesłuchać i może poprawić.

od lewej D. Jakubiak, M. Kamiński, M. Hemperek, K. Michalak, A. KaczkowskaA moje „dzieci radiowe, trudno mi coś powiedzieć”... Jest tu obecna redakcja reportażu. Oni są utalentowani, nagradzani i oni sobie dużo zawdzięczają… Ja się szykuje na emeryturę… jest komu redakcję przekazać….
Katarzyna Michalak (gość specjalny spotkania): Ania jest naszym „drugim uchem”. Ania nigdy się nie wtrąca, po prostu daje nam swój czas, nocne godziny często i słuchamy razem. Ania robiąc korektę mojej audycji o przyjaźni dwóch rodzin – polskiej i australijskiej - popisała się tak niesamowitą wiedzą o Australii, znała gatunki papug, rodzaje instrumentów etnicznych – i tak jest zawsze.
Monika Hemperek (gość specjalny spotkania): Hania jest żywą encyklopedią, jeżeli mówię, że byłam na nagraniu w Popkowicach – to ona wie wszystko o Popkowicach.
Anna Kaczkowska: Jak ty popracujesz trzydzieści lat w radiu to też będziesz wszystko wiedziała. Wcześniej czy później o większość miejscowości zawadzisz.
K.M.: Podziwiamy Anię za jej zdolność opowiadania.
Mariusz Kamiński (gość specjalny spotkania): I zna życiorysy ludzi do jakiegoś pokolenia, i anegdoty…
M.H.: Hania to była dla mnie postać mityczna. Studiowałam dziennikarstwo podyplomowe, byłam zdecydowana, że chcę robić reportaże, i usłyszałam Hani reportaż” Nie ma kary dla prezydenta”, to był reportaż śledczy. I powiedziałam wtedy: „Boże, jak ja bym chciała robić takie reportaże”… Zawsze służy wsparciem, potrafi stymulować nasze emocje, ma w sobie dużo spokoju.
KM.: Hania jak wie, że mamy ciekawy temat to dzwoni, mówi: słuchaj, jeszcze zapytaj o to, może to jest ciekawe - to jest takie spontaniczne.
A.K.: To jest taka burza mózgów, bo tak powinno być w redakcji.
K.M.: Podziwiamy Anię za empatię – to dotyczy bohaterów – jak potrafi ich prowadzić, wydobyć od nich ich opowieść. Ale to dotyczy również nas, Ania żyje naszymi problemami, przejmuje się wszystkim, stara się nas „dopieścić”. To niezwykły człowiek, niezwykła osobowość.

 

 

Transkrypcja i redakcja Barbara Zarosińska

 

Zdjęcia

Słowa kluczowe