Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN” w Lublinie jest samorządową instytucją kultury działającą na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i edukacji. Jej działania nawiązują do symbolicznego i historycznego znaczenia siedziby Ośrodka - Bramy Grodzkiej, dawniej będącej przejściem pomiędzy miastem chrześcijańskim i żydowskim, jak również do położenia Lublina w miejscu spotkania kultur, tradycji i religii.

Częścią Ośrodka są Dom Słów oraz Lubelska Trasa Podziemna.

"Zbyt głośna samotność" – premiera spektaklu Teatru NN

Henryk Sobiechart podczas premiery spektaklu "Zbyt głośna samotność"
Henryk Sobiechart podczas premiery spektaklu "Zbyt głośna samotność", fot. Tomasz Romski
 

Przedstawienie przygotowane w Teatrze NN.

Wykonanie: Henryk Sobiechart.

Reżyseria: Tomasz Pietrasiewicz.

Przedstawienie oparte na tekście Bohumiła Hrabala Zbyt głośna samotność w tłumaczeniu Piotra Godlewskiego (Pawła Hartmana).

Premiera: 27 marca 1993 roku.

 

Opis i recenzjeBezpośredni odnośnik do tego akapitu

Kiedy w 1977 roku przeczytałem Zbyt głośną samotność, wydaną jeszcze w podziemnym wydawnictwie NOW-a wiedziałem, że chciałbym adaptację tej książki zobaczyć w teatrze. Mijały lata i żaden teatr takiego przedstawienia nie pokazał. Nieśmiało, pod koniec lat 80., zacząłem sam o tym myśleć, ale długo pozostawało to tylko w sferze marzeń. W wakacje 1992 roku, tuż po premierze Inwokacji, postanowiłem coś z tym marzeniem zrobić – wydawało mi się, że jest to odpowiednia chwila i jestem do tego przygotowany.

Przeczuwałem, że może to być dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Nie wyobrażałem sobie, że można opowiedzieć w teatrze te historie, nie opierając się na klasycznym teatralnym rzemiośle. Tak więc musiałem znaleźć dobrego aktora. Instynktownie pomyślałem o Henryku Sobiecharcie, wybitnym aktorze pracującym przez lata w Teatrze im. Juliusza Osterwy. Z artykułów prasowych, jakie wtedy się ukazywały, można było przeczytać o jego konflikcie z ówczesną dyrekcją Teatru – był to spór o misję Teatru i związane z nią wartości. W imię tych wartości aktor zdecydował się na opuszczenie Teatru, z którym był związany przez długie lata. Cała ta sytuacja spowodowała, że wydało mi się, że to właśnie on mógłby być najodpowiedniejszym odtwórcą postaci głównego bohatera z książki Bohumila Hrabala. W książce telefonicznej znalazłem numer jego telefonu i zadzwoniłem. Moja propozycja tak go zaskoczyła, że chyba tylko dlatego zgodził się na spotkanie.

Udało mi się przekonać go do mojego pomysłu i zaczęliśmy wspólną pracę. Dość szybko dokonaliśmy adaptacji tekstu Hrabala – było to około 20 stron gęsto zapisanego maszynopisu i rozpoczęły się fascynujące dla mnie próby. Pierwszy raz pracowałem z zawodowym aktorem – i to jakim! Sobiechart dobrze rozumiał, że nasze spotkanie jest dla niego ryzykowną przygodą, ale zaufał mi. Było to ważne doświadczenie dla nas obu.

Pisał o tym, już po premierze Zbyt głośnej samotności w marcu 1993 roku, Andrzej Molik:

Może teraz należy powiedzieć o okolicznościach. Był sobie, żył w Lublinie aktor, któremu czasy ostatnie nie szczędziły goryczy, poniewierki pomiędzy wartościami, a w skutkach – pomiędzy teatrami. Był sobie taki teatr, który wyrósłszy z korzeni alternatywnych podejmował tyle prób zwrócenia na siebie uwagi, że gdyby szło o przeciętność – każda by się ugięła pod brzemieniem losu. Jakiś duch dobry, może nawet złośliwy – ale ta konstruktywna odmiana złośliwości – zetknął ich. Dwie jakości, które mogłyby wędrować swoimi ścieżkami, gdyby tylko o spokój im szło. Poszło o coś więcej – o nową jakość. To się chyba nazywa koincydencja. Współgranie na zasadzie oddawania a nie tylko brania. Pierwsza tak owocna współpraca przedstawicieli teatrów, które nigdy nie chciały skłaniać się ku sobie. Zawodowiec – Henryk Sobiechart i „alternatywa” – Tomasz Pietrasiewicz, szef Teatru NN. Alternatywa pojawia się tu w cudzysłowie tylko z powodów, że nikt nie lubi używać dziś tej nazwy, ale i nikt nie postarał się znaleźć mądrzejszej. Co się stało? Powstał melanż. Henryk Sobiechart dał swój niezaprzeczalny profesjonalizm a Tomasz Pietrasiewicz swoje nieokiełznane wizje. Pewno – krok po kroku – panowie, trzymając się swoich racji, dochodzili do ugody, która wybuchnęła nową jakością – właśnie – sztuka czysta i skończona. Trzeba jakichś ogromnych pokładów pokory, żeby nastąpiło takie z cudownych okolic zdarzenie. Sobiechart gra Hrabala, tak jakby cały nim był, jakby nosił na sobie garb nieudanego poety i twórcy opowiadań, któremu życie wyznaczyło kolejne debiuty w sile wieku, a ten zasadniczy – po czterdziestce. Wcielał się w niego bez nieznośnych ozdobników jakimi ulegają zawodowi aktorzy wypuszczeni na wolną dziedzinę monodramu. Jest do cna skupiony na tragedii człowieka, który wie, że dewaluują się wszystkie najszlachetniejsze wartości i który wie też – już widzi – że upadają one w bezkresną przepaść.

Spektakl idealnie pasował do zrujnowanych wnętrz Bramy Grodzkiej. Rozpadająca się sala teatralna, obłażący ze ścian wielkimi płatami tynk, woda kapiąca z sufitu w czasie deszczu, co widzowie uznawali za znakomity efekt teatralny – stworzyły naturalną scenografię podkreślającą klimat przedstawienia. Dopóki żyliśmy w głęboko totalitarnym systemie, tekst ten rozumiałem jako krzyk rozpaczy wobec zniewolenia. Gdy po roku 1990 zaczęliśmy budować kapitalizm okazało się, że książka Hrabala dotyka również rodzącej się nowej rzeczywistości.

Na to właśnie zwróciła uwagę, w tekście poświęconym przedstawieniu, Jadwiga Mizińska:

To przedstawienie stało się moralitetem o śmierci Kultury zadanej jej przez popkulturę. Bohater, wygnaniec ze świata nadziemnego, skazany na karę przebywania na śmietniku zdaje się być ostatnim, który umie czytać dzieła uznawane przez wieki kultury elitarnej za przejaw najwyższego wzlotu ludzkiego ducha. Jest samotny samotnością ostateczną. Nie ma żadnej nadziei. Akordeon w jego rekach wydaje z siebie tylko głuchy syk. Jedyne dźwięki w tym sprasowanym świecie to tupot buciorów, hałas bezdusznej prasy, łomot blachy. Samotność zbyt głośna, ale niedosłyszalna, bo zagłuszana mechanicznym jazgotem cywilizacji, która nie może sobie pozwolić na skupienie, zagoniona za tym, co użyteczne teraz i zaraz. Zbyt głośna samotność to elegia na śmierć wartości przeznaczonych na zmielenie i opowieść o Ostatnim, który potrafi po nich rozpaczać.

Natomiast tak opisał przedstawienie Mirosław Haponiuk:

Z potoczystej mowy Hrabala, z nieokiełznanego bogactwa anegdoty i lepkości przedstawionego świata, pozostał mrok piwnicy i ciemna smuga ludzkiego losu. Hrabal odczytany przez Kafkę. Widzów zaproszono do piwnicy, do składnicy makulatury, w której swoje życie wiedzie niezguła i marzyciel wsłuchujący się w chlupot fekaliów, odgłosy niekończącej się wojny pomiędzy szczurzymi klanami i książkowy szelest wartości najwyższych. Wczytujący się w Europę, która dotarła do tej piwnicy wraz z greckim detalem architektonicznym i wynalazkiem Gutenberga. Przemierza on przestrzeń swojego podziemia, swojego raju i więzienia, naznacza swoją obecnością każdy jego kat. Pulsuje tutaj prawdziwe i bogate, chociaż skryte przed światłem życie. Żyje tutaj ćma, szczur, robak i ludzie, którzy nie zmieścili się na tytułowej stronie życia. (...) Na scenie gęsto – od słów, dźwięków, książkowych cytatów, niepokojących cieni falujących po odrapanych ścianach, suficie i podłodze sali przy ulicy Grodzkiej. Ale przede wszystkim ten spektakl wypełnił aktor. (...) Bardzo rzadko aktor potrafi kreowanej przez siebie postaci tak przekonująco i całkowicie darować własne ciało i głos, a zarazem nie gubi się na scenie. W odrapanej Sali na ulicy Grodzkiej zdarzył się cud. Nie tylko przemówili mędrcy i poeci, ale w fikcyjnym świecie teatru prawdziwy aktor jak i kreowana przez niego postać. (...) Wraz z końcem spektaklu, kiedy sprasowany bohater opuszcza piwnice uniesiony przez latawiec – Boga, nie przestaje brzmieć kruchy, i zadziwiająco aktualny lament wątłego ludzkiego ja, w obronie prasowanych wartości. W obronie wszelkich wartości, gdyż poza nim jest nie tylko miazga i smród gnijącego papieru.

 

Powiązane wydarzenia

Zdjęcia

Wideo

Inne materiały

Kategorie

Słowa kluczowe