Zrobiłaś, na przykład, pięć tysięcy cegieł, czy tysiąc, czy dwa tysiące. Bo było od sztuki płacone. Nie pamiętam już ile było płacone. Ja to liczyłam sobie sama, oni mi liczyli, czy mi się zgadzało, czy im się zgadzało. Jak się komuś nie zgadzało, to znowu żeśmy liczyli. Oni to później zabierali do pieca, reszta mnie już nie interesowała. Później przychodziła tylko, dawała mi wypłatę i tyle.
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "Płouszowice"
Na pewno ludzie, którzy tam iks lat pracują, to oni dużo cegieł robili. Tam ludzie między sobą zawody robili, ile kto zrobi w ciągu godziny. Ja przy nich to mały neptyk byłam. Pierwszy raz jak poszłam, zrobiłam dziewięćset cegieł. Dwa dni później nie mogłam robić, bo mnie wszystko bolało. Na drugi dzień w ogóle nie pracowałam. Trzeciego dnia już tak powoli dochodziłam do siebie. Ale to straszne to było. Zakwasy mi się porobiły, nie mogłam nawet łyżki wziąć. Później już...
Mnie tam nikt nie gonił do pracy, ja mogłam sobie odpoczywać. Tylko chodzi o to, że trzeba to było zrobić szybko, żeby glina nie zaschła. Więc miałam taką wodę, bo tego klucha trzeba było troszkę wyrobić z wodą, żeby on był na tyle dobry, elastyczny, żeby ta cegła się zrobiła. Bo to musiało tak wpaść, żeby było równiutko, żeby dziur nie było gdzieś po rogach. To też jest sztuką, tak uderzyć mocno i wziąć tyle tej gliny, żeby to zapełnić....
Ze mną na cegielni mieszkała para. To byli starsi ludzie, oni już koło sześćdziesiątki mieli. Oni bardzo długo w tej cegielni pracowali, mówili, że ze dwadzieścia lat, od początku. W cegielni nie ma pracy cały rok. Tylko trzy czy cztery miesiące w roku i tyle. Dopóki jest pogoda. I oni tylko tam w lecie pracowali. Wczesna wiosna, do końca lata, dopóki jest pogoda, później jechali do siebie. A ile osób ogólnie pracowało, nie wiem. Tam duży piec był. Myślę, że...
Wjeżdżałam bramą. Tam był właściciel, takie biuro, może oni tam mieszkali. Po lewej stronie były wiaty porobione na cegły, bo te cegły muszą pod takimi wiatami schnąć. W głębi było parę domków mieszkalnych, takie budy postawione. Dalej, koło tego biura, był taki ogromny piec. W środku byłam raz, ale już nie pamiętam. Wiem, że gorąco było. Ja tego nie zwoziłam, mnie to już nie interesowało. Chyba duża była ta cegielnia, bo jak wjeżdża się pod taką górkę, w głębi jeszcze...
Szukałam pracy i znalazłam ogłoszenie, w Kurierze chyba, że jest przyjęcie na cegielnię do Płouszowic. Zadzwoniłam. Pani powiedziała, żebym przyszła na przeszkolenie. Przyszłam jednego dnia na szkolenie, drugiego dnia już się przeprowadziłam, bo łatwiej mi było tam mieszkać, niż dojeżdżać. Na czwartą rano nie dojadę. W cegielni była kwestia, że ile chcesz pieniędzy zarobić, tyle pracujesz. Bo w upał się tam nie da pracować, trzeba to zrobić rano albo późnym wieczorem. Miałam dwóch pomocników, myśmy byli w takich grupach. Oni...
Na cegielni zarabiało się duże pieniądze. Nie powiem jakie, ale to były większe pieniądze, niż moi rodzice zarabiali, o wiele większe. Nie pamiętam, jaka była wtedy wartość tych pieniędzy. Ale nie narzekałam na zarobki. Zarobki to były okej.
W cegielni, jak pracowałam, były dobre pieniądze, bo zarabiałam trzy razy więcej od moich rodziców. Tylko, że to była praca okropna. Ja nikomu nie życzę takiej pracy. Wstawałam o 3-4 rano, przywozili mi glinę i robiłam ręcznie cegły. Ręce bolały, bo to ciężko. Trzeba było wziąć taki kloc, wrzucić do formy, przestawić. Później czekać aż to wyschnie. Przekładać te cegły, żeby to wyschło. Także praca była dosyć ciężka.
Na Dąbrowicy był piec, w którym w jedną stronę się paliło. Był załadowany, cegłę wypalono, odczekano, jak wystygnie, otwierano piec, wybierano cegłę, nawieziono nowej. Zamurowano te wszystkie furtki i palono. A ten piec w Płouszowicach był na okrągło.
Była brama, jak się wjeżdżało, ale żeby to było ogrodzone, to raczej nie. Od głównej szosy stały wiaty, to tam deski były aby zabite tak, żeby tam bezpośrednio ktoś może nie wszedł. Ale wejść do cegielni nie było problemem. Pilnować, to tam było cały czas pilnowane, bo był ten pan, co palił. Na okrągło tam palili, także zawsze ktoś był na cegielni. Zresztą ludzie kończyli o dziewiątej-dziesiątej zwozić cegłę pod szopy, a już od trzeciej następni byli, zaczynali. Także tam...
Pomagały dzieci tym paniom, co cegły robiły. Właśnie to przekręcanie, bo to już taka lżejsza praca, jak już była cegła zrobiona, przekręcić ją, pomóc później na wózek włożyć. Rodzinne takie sprawy. To tam przychodzili, a tak, żeby normalnie pracowali młodzi ludzie, to mało.
Wszystko było uzależnione od sztuki cegły. Pewnie i ten pan, co nawet glinę robił, to ile tam było wyrobione sztuk cegły, to on miał pewnie z tego płacone. To było za sztuki cegły płacone.
Nie pamiętam, ile lat cegielnia funkcjonowała. Później weszły do użytku materiały różnego rodzaju, jak suporeksy, beton komórkowy, sylikaty, bloczki betonowe. Kiedyś cokoły budynków były murowane tylko i wyłącznie z cegły czerwonej. W każdym budynku, nawet i starych kamienicach, wszędzie była czerwona cegła, wypalana. A teraz gdy weszły nowe materiały, to w większości bloczki betonowe. Bardzo dużo wylewanych jest fundamentów betonem zbrojonym. Więc cegła zaczęła odchodzić. Nie było zbytu, ludzie zamykali cegielnie. I z tą cegielnią pewnie się tak stało. Jeszcze...
Zaczynało się rano, o godzinie czwartej, żeby było chłodniej, i do godziny ósmej, dziewiątej, dziesiątej, to trwało. Nieraz dłużej, bo zależy, jak z cegłą było. Jak trzeba było więcej nawozić, bo było miejsce, to chcieli, żeby dłużej robić. Ale przeważnie to trwało od czwartej do dziesiątej.
Były takie specjalne łapki, ze skóry. Wycięte na cztery palce, dłonie i kciuk. Taki pasek był, przecięta skóra i wsuwało się to na palce. To była dość gruba skóra. Było chłodno w ręce. Bo w rękawicach to cale dłonie są zakryte, a tutaj aby od środka, gdzie się brało cegłę. Ta cegła przy nawożeniu była ostra, bo wiadomo, jest piachem obsypana. Przy wywożeniu - gorąca, i ten piach nadal był. Ścierałoby skórę. A tak to ścierało skórę, którą mieliśmy na...
Była wysoka ściana gliny. Bo jest góra i zaczyna się cegłę wyrabiać. To ludzie kopią, z góry się wyrzuca ziemię urodzajną, a później jest glina i tworzy się wysoka ściana, bo to na terenie górzystym musi być. Przy tej ścianie był taki, nazywali to dół. Jeden człowiek, który był odpowiedzialny za przygotowanie gliny na wyrób cegły, zasypywał ten dół, lał wodę i to tak chyba z dnia na dzień stało. Nie pamiętam dokładnie, bo krótko tam pracowałem. Oni przychodzili o...
Były takie furty – tak się nazywały te wejścia – bardzo niskie, z metr trzydzieści- czterdzieści, trzeba było się schylać, jak się wjeżdżało do tego pieca czy wyjeżdżało. To było zamurowane na czas wypalania cegły gliną. Później to się wystukiwało, wyjmowało cegły i już był otwór, żeby się dostać do wewnątrz pieca. Wyciągało się cegłę na wózek. Zazwyczaj na tym wózku mieściło się 125 cegieł, bo było bardzo dobrze liczyć. I składało się ich po 500 w takie kozły już...
Nawoziliśmy cegłę spod szopy do pieca. Zasada ustawiania cegły była przekazywana przez starszego pracownika. I ustawiało się cegły w piecu. Codziennie ta sama praca. Później zmienione było, wywoziliśmy cegłę z pieca. Przez półtora miesiąca to nawoziłem i wywoziłem cegłę.
Po skończeniu ósmej klasy, w wakacje poszedłem, jak w większości młodych ludzi, coś sobie zarobić do cegielni. Pracowałem tam przez półtora miesiąca. To była cegielnia w Płouszowicach. Jej właścicielem był pan Wójtowicz. To była chyba spółka, drugi właściciel chyba Kyc się nazywał. Może pomyliłem nazwisko, ale coś podobnego. I tam ludzie pracowali z okolicznych wsi. Był tam duży piec, okrągły, nowoczesny na tamte czasy, pobudowany. Były szopy do suszenia tak zwanej „surówki” cegły. Było jakieś biuro, budynek gospodarczy.